Wiele osób przygodę ze zdrowym odżywianiem rozpoczyna od zmniejszenia
ilości posiłków, spożywanych w ciągu dnia. Nie jest to jednak dobre, nie
przynosi bynajmniej pożądanych efektów. Mniejsza liczba posiłków owocuje
zazwyczaj zwiększeniem ich objętości. Nie w ilości więc tkwi sekret odżywiania,
ale w objętości tego, co jemy.
Odżywianie powinno być
uwarunkowane zdrowiem oraz efektem, jaki dany sposób diety ma nam przynieść.
Jeśli chcemy jednak zachować właściwy tryb trawienia, regularność posiłków oraz
wykorzystywać ich wartość energetyczną w znacznym stopniu, to powinniśmy
spożywać nawet kilkanaście posiłków dziennie. Ich ilość może przerażać, ale
objętość szybko redukuje ten strach.
Żołądkowy wymiar
Pojedynczy posiłek nie powinien
przekraczać naturalnej objętości żołądka danego osobnika. Należy zwrócić uwagę
na słowo: „naturalny”, niektórzy bowiem, przez przejedzenie, w znacznym stopniu
rozepchali swoje żołądki, poszerzając tym samym ich objętość. Zwiększona
objętość żołądka powoduje, że odczuwamy coraz większą potrzebę jedzenia,
czujemy się głodni, mimo iż teoretycznie nasz organizm nie potrzebuje
pożywienia. Skąd jednak mamy wiedzieć jaką objętość ma nasz żołądek? Natura
dala nam idealną miarkę – dłonie, które służą nie tylko do wielu prac
manualnych, ale pełnią również funkcję pomiarową. Pokarm, który zmieści się na
naszej dłoni, zmieści się również w żołądku, którego objętość odzwierciedlają
dwie złożone dłonie, ułożone w „półmiski”. Większość warzyw i owoców zachowuje
taką właśnie objętość, zgodną z tą teorią. Dobrym rozwiązaniem podczas
podawania posiłku, jest zastosowanie (zamiast naczynia) liścia kapusty, który
jest wygodny, ponieważ mieści się w dłoni i zachowuje objętość zgodną z
pojemnością ludzkiego żołądka.
Im więcej posiłków, tym większa wydajność
Zwiększona ilość posiłków, przy
jednoczesnym zmniejszeniu ich objętości powoduje, że organizm działa sprawniej.
Kiedy wpychamy w niego zwiększone ilości pokarmu, zachowuje się on jak piec,
którego w momencie rozpalenia zasypano drewnem, węglem, brykietem i miałem
jednocześnie. Zanim dobrze się rozpali, potrzebuje wzmożonej pracy wentylatora
i czasu, aby przepalić zarzucony materiał. Podobnie dzieje się z naszymi
organizmami. Kaloryczność pokarmu się miesza, nie dając pożądanego efektu, a na
samym początku potrzebuje on wzmożonej energii, żeby rozpocząć trawienie, będąc
zasypanym przez pomieszany pokarm, który spożyliśmy.
Tradycyjny babol
Żywieniowe zawroty głowy to chyba
specjalność polskiej kuchni oraz polskiego sposobu odżywiania. Przyjęło się, że
w tradycyjnym polskim domu, pożywienie przygotowuje jedna osoba, która tradycje
przyrządzania posiłków zaszczepiła od swoich rodziców lub, co gorsza, z
telewizyjnych programów pseudo gastronomicznych. Z góry jesteśmy więc skazani
na „widzimisię” innej osoby, która przyrządza wedle sobie tylko znanych reguł,
posiłki dla całej rodziny. Tak jest łatwiej i dla wielu wygodniej, bo zwalnia
to nas z pewnego rodzaju obowiązku. Powoduje to jednak, niekorzystne w szerszej
perspektywie, ujednolicanie diety przez kilka osób. Dwa różne organizmy nie
mogą praktykować tego samego sposobu odżywiania się. W polskich domach tą samą
dietę trzymają całe rodziny, nieświadomie się w ten sposób zatruwając.
Kolejnym błędem jest wydzielanie
porcji przez jedną osobę. Powoduje to zaburzanie potrzeb innych osób, ponieważ
kiedy organizm dziecka mówi: „nie, nie jestem już głodny”, umysł matki mówi:
„jak nie zjesz wszystkiego, to nie wyjdziesz z domu”. Dziecko wówczas na siłę
zmusza się, żeby zjeść całość, czym rozregulowuje pracę organizmu.
Nadopiekuńczość powoduje w tym przypadku poważne zagrożenie dla zdrowia i
psychiki dziecka, u którego w pewnym momencie zanika instynkt zdobywania
pokarmu, ponieważ ma go podstawiany codziennie gotowy, „pod nos”, a poza tym
dziecko przestaje się słuchać głosu swojego ciała, które najlepiej wie ile
potrzebuje pokarmu, a zaczyna kierować się dziwnymi nawykami żywieniowymi
narzuconymi nań z zewnątrz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz