wtorek, 5 września 2017

IX. Uważam nie

Idąc drogą rozwoju duchowego, czy jakiegokolwiek innego rozwoju, łatwo popaść w sidła tego, z czym pozornie się walczy. Walka jest więc tutaj czynnikiem niepożądanym. Walcząc z czymś, dajemy temu ogromną siłę. Kiedy porzucasz wiążące Cię dotąd schematy życia i zachowania, odczuwasz pewną ulgę, uczucie szczęścia, które z czasem zamienia się w poczucie satysfakcji, które z kolei bardzo szybko może przekształcić się w uczucie wyższości nad tymi, którzy nadal pozostają pod wpływem starych schematów. Jeśli uległeś takiej tendencji, to tak na prawdę nigdy nie stałeś się wolny. W momencie odchodzenia od starych schematów, Twoje ego już wysnuło plan, w jaki sposób będzie mogło Cię znów zniewolić, aktualizując jedynie formę uwięzi na której się znajdujesz. Hipokryzja to pojęcie, którym moglibyśmy określić takowe zachowanie, jednak przez wzgląd na jej negatywny wydźwięk, nazwiemy to po prostu nieuważnością. Kiedy jesteś nieuważny, niezależnie od tego jaki poziom rozwoju osiągnąłeś, ego może bardzo szybko sprowadzić Cie na sam dół drabiny, po której tyle czasu się wspinałeś. Tak metaforycznie rzecz ujmując możesz stracić lata pracy, przez jeden moment nieuwagi. Oczywiście, w ramach równowagi, jeden moment całkowitej obecności wystarczy by to wszystko odwrócić. Sekretem prawidłowego rozwoju jest harmonia i pokora. W świecie, w którym nic nie jest pewne, pokorne doświadczanie codzienności życia nauczy nas więcej niż jakakolwiek religia, czy nauczyciel duchowy. Możesz jeździć na satsangi, spotkania duchowe, możesz być nauczycielem duchowym, a w gruncie rzeczy możesz cały czas mijać się z głębią życia, która jest nieprzenikniona i nieodgadniona dla ludzkiego umysłu, który chcąc ją zrozumieć, jedynie spłyca jej prawdziwą naturę. Jeśli więc uważasz z poziomu umysłu, to proszę zachowaj niezwykłą czujność z poziomu serca. Tylko pełna uważność, pozwoli Ci nie uważać niczego, a we wszystkim dostrzegać piękno i harmonię. 

niedziela, 23 lipca 2017

Kiedy coś idzie nie po Twojej myśli, to zmień swoje myśli

Słyszałem kiedyś przypowieść o Buddzie - Pewnego dnia przyszedł do niego uczony człowiek, prawdopodobnie kapłan, który zwrócił mu uwagę, że sprawy, o których naucza i które porusza nie znajdują się w żadnych świętych księgach, dostępnych ludzkości. Budda spojrzał na niego i odparł: W takim razie ty je tam umieść. Po chwili zakłopotania człowiek znów przemówił: Czy pozwolisz zauważyć panie, że pewne sprawy, których obecnie nauczasz są wręcz sprzeczne ze świętymi pismami? W takim razie popraw pisma - odpowiedział Budda.

Pisma są dla ludzi, a nie ludzie dla pism. Wszystkie normy, wszelkie prawa i ustalenia winny być tworzone w taki sposób, aby nam służyć, a nie nas ograniczać. I to jest podstawowa zmiana, poprzez którą musimy przebrnąć, aby zrozumieć nasze życiowe niezrozumienie. To, że coś od lat jest uznane za nienaruszalną prawdę, nie oznacza, że nie przyjdzie taki dzień, w którym ta nienaruszalna prawda zostanie zmieciona jak kurz, po którym nic nie zostanie. Tyle znaczą nasze pewniki w obliczu siły natury, siły wszechświata. Ostatecznie i tak będziemy musieli pogodzić się z nadrzędnym celem naszej egzystencji, jakikolwiek by on nie był, a nasze małe światy rozmyją się, stanowiąc tło dla czegoś większego.

Nie zawsze to, co bierzemy za pewnik, powinno mieć odzwierciedlenie w naszej rzeczywistości. Czasami nasze myśli, pomysły i zamierzenia, nie są tym, czego w danej chwili potrzebujemy, a wszelkie niepowodzenia i porażki, mogą być zwyczajnym znakiem, który ma nam to uświadomić. 
Życie uczy nas bycia elastycznymi. Większość z nas nie jest świadoma potencjału, jaki w nas drzemie, toteż jesteśmy niejako zdani na "zrządzenia" losu, które bardzo rzadko idą w zgodzie z naszymi planami i myślami. Kiedy dochodzi do konfliktu pomiędzy tym czego pragniemy, a tym co otrzymujemy, nasz umysł zaczyna wariować, buntować się i reagować agresywnie na to, z czym się zderza. Zazwyczaj idziemy jego śladem i frustrujemy się, zamiast spojrzeć na daną sytuację z dystansem, analizując ją pod każdym względem.

W rozwiązywaniu wewnętrznych problemów dotyczących dogmatów, które rządzą naszym postrzeganiem świata, powinniśmy zacząć szukać nieszablonowych rozwiązań. Nawet, jeśli ktoś stawia przed nami zbrojoną, betonową ścianę (dogmat nienaruszalności świętych pism), my możemy po prostu zmienić drogę (zmienić tok myślenia) i zwyczajnie obejść ścianę lub całkowicie zmienić kierunek wędrówki. Nic nas nie wstrzymuje, nie musimy przysłowiowo uderzać głową w mur.

Co zrobić? Zmienić nastawienie, 'poprawić święte pisma' i żyć w taki sposób, aby nikt i nic więcej nie mogło Ci niczego narzucić. Wszystkie schematy życia są jedynie wzorcami, które możesz podjąć lub odrzucić i stworzyć zupełnie wyjątkowy, niepowtarzalny styl, dedykowany wyłącznie Tobie. Nie ma nic 'na pewno', w tym świecie nie ma nic na zawsze, a największy błąd jaki popełniamy to myśl, że cokolwiek nam tu stawia granice.

czwartek, 22 czerwca 2017

VIII. Uważam nie


W jednej chwili wydaje Ci się, że uchwyciłeś niesamowity zachód słońca, a w kolejnej uświadamiasz sobie, że nie jesteś w stanie uchwycić zjawiska, którego nie ma. Słońce nie wschodzi, ani nie zachodzi, mimo iż nasza perspektywa podpowiada nam co innego. Cóż jest prawdą? W czym tkwi problem?
Nie zawsze to co widzisz, to co słyszysz, czy to co Ci się wydaje, jest tym, co rzeczywiście jest. Umysł szlifuje nam piękno wszechświata do formy dla niego przystępnej, podając nam na tacy gotowy obraz, podparty definicjami. W jego mniemaniu wszystko jesteśmy w stanie określić. W punkcie, w którym ja się znajduję, wydaje mi się, że niczego nie można określić. Każde takowe staranie jest wyłącznie próżną próbą zrozumienia, a przy tym spłycenia bezmiaru potencjału, który manifestuje się w tle naszych codziennych decyzji. Szkoda, że go nie dostrzegamy. 
Wszystko przyjdzie z czasem, a tymczasem pozwólmy sobie na indywidualność. Niech każdy z nas pozwoli sobie spoglądać na świat po swojemu, pamiętając jednocześnie, że jest to perspektywa jedna z wielu (na prawdę bardzo wielu) innych perspektyw, z których każda jest równie ważna, a zarazem żadna nie jest do końca prawdziwa.


Chcą mi mówić czym jest życie? Choć pisali o nim książki, któż zrozumiał należycie je?







Dziękuję.

niedziela, 18 czerwca 2017

VII. Uważam nie

Życie to jeden wielki plac zabaw. Kiedy jesteśmy dziećmi dobrze o tym wiemy, lecz z czasem o tym zapominamy. Konsekwencje naszych 'dorosłych' decyzji zdają się przytłaczać nas swym bagażem emocjonalnym, wprowadzając nas w pewne zakłopotanie. Z jednej strony czujemy powinność zdarzeń, które nas dotykają, a z drugiej, jesteśmy przez nie nieszczęśliwi. Szaleństwo.
Jak się z niego wydostać? Obudź w sobie wewnętrzne dziecko - to samo, które z zaciekawieniem poznawało świat, ciesząc się każdym, nawet najmniejszym jego aspektem. Nie przejmuj się tym co mówią inni, nie przejmuj się własnym mniemaniem o sobie. Jesteś doskonały, właśnie taki, jaki jesteś. Kiedy to zrozumiesz, życie nabierze dla Ciebie zupełnie innych barw i smaków. Nie myśl, nie przejmuj się, nie przewiduj. Żyj, a wtedy życie uczyni Cię najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Nawet jeżeli czegoś nie rozumiesz, może nie do końca się z czymś zgadzasz, boisz się, to mimo wszystko przełam ten impas, a przy tym programy, które zostały Ci wgrane. Powiedz życiu tak, a wtedy zaczną się dziać cuda. Jesteś swoją jedyną przeszkodą w dążeniu do rzeczy, których pragniesz. Jeśli przekonasz, a przy tym pokonasz samego siebie, wtedy nic nie będzie dla Ciebie problemem, a cały wszechświat pomoże Ci w realizacji Twoich celów. 

Kochajcie się, uśmiechajcie i dzielcie się swą pozytywną energią. Mówienie o zmianach nic nam nie da. Zmiana musi nastąpić wewnątrz nas, przekładając się na wszystkie aspekty naszej rzeczywistości. A wtedy świat staje się zupełnie innym miejscem, a my zaczynamy zauważać jego rajska naturę.

Czuję kokos i trawę cytrynową, czuje spokój i pełną akceptację, czuję miłość i radość i nic nie jest w stanie mnie dotknąć, gdyż dawno zgubiłem już swoją tożsamość. Jestem. Tańczę. Kocham.

poniedziałek, 12 czerwca 2017

Projektuj każdy swój dzień!


To od Ciebie zależy, jak wygląda każdy kolejny dzień Twojego życia. To Ty jesteś Kreatorem i Stwórcą wszystkich swych wzlotów i upadków. Nie byłeś tego dotąd świadomy, uważałeś, że to los, przypadek. Nic nie dzieje się przez przypadek. Wszystko zależy od nas. To, czego pragniemy, to o co prosimy, to z jaką intencją zwracamy się do wszechświata - to wszystko ma znaczenie i wpływa na to, jakie rzeczy nas spotykają. 
Człowiek to istna karuzela doznań, jesteśmy wahadełkiem emocji, które do nas przychodzą i odchodzą, pozostawiając mniejsze bądź większe zmiany w naszym wnętrzu. To dzieje się, kiedy nie jesteś świadomy poziomu energii, na jakim zachodzą te wszystkie zależności. Jeśli jesteś natomiast w pełni świadomy i skoncentrowany na tym poziomie, zaczynasz go dostrzegać, a z czasem 'wykorzystywać' dla własnego dobra. Projektujesz każdy kolejny krok, każdy kolejny dzień w taki sposób, aby pozostawać niejako poza wpływem emocjonalnej karuzeli, która wybija Cie z naturalnego rytmu, którym jest spokój i wszechogarniająca radość. 
Jeżeli uda Ci się wyjść poza karuzelę, regulujesz swoją wibrację, nastrajasz ją w odpowiedni sposób, czyniąc swoją codzienność o wiele weselszą i lżejszą, a wtedy niezależnie od tego, co Cię spotyka w życiu, wychodzisz ku temu z pozycji pełnej akceptacji i wdzięczności za każdą, najdrobniejszą rzecz, która Cie spotyka, a której jeszcze chwilę temu, nawet byś nie zauważył. Nieważne co robisz, jeśli kontrolujesz swój poziom energii, Twoja codzienność zmienia się w niesamowitym tempie, najpierw na poziomie duchowego odczuwania, potem również w sferze fizycznej, zmieniając się, niemalże jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, w rzeczywistość Tobie najbardziej odpowiadającą. Nic nie dzieje się bez powodu, toteż punktem niezbędnym do zaistnienia wszelkich cudów, musi być Twoja intencja. Żyj tak jak byś już dostał to, czego pragniesz, a wtedy wszechświat niesamowicie Cie zaskoczy. 

Miłego dnia i cudowności codziennej egzystencji, nieskażonej przemijaniem.

niedziela, 11 czerwca 2017

Festiwal Wibracje, Serock 2017

Radość kryją ludzie, których nie zwodzi umysł. Rozkosz czeka w ich wnętrzu, które źródłem jest bezkresu. Jest gdzieś społeczność, której nic nie różni, gdzie miłości czuć bezmiar i serc śpiew się niesie, kocham ludzi wciąż silnie i przestać nie umiem.
Parafraza słów Lorda Byrona, odnosząca się do natury ludzi, jest dla mnie idealną interpretacją wydarzeń, które manifestowały się podczas pierwszej edycji Festiwalu Wibracje, zorganizowanego przez miesięcznik Nieznany Świat, a którego osobiście miałem okazję doświadczać, za co jestem ogromnie wdzięczny.
Jak było? Ciężko to ubrać w słowa. Festiwal był jak jedna, wielka niespodzianka urodzinowa, którą każdy z nas dostał ot tak, po prostu. Teren imprezy zamienił się w niesamowitą wioskę pokoju, tolerancji i wzajemnej współpracy, gdzie każdy był otwarty na drugiego człowieka, wszyscy się uśmiechali, przytulali bez powodu. Rzec by można, że powariowali. I racja! Zwariowaliśmy, a wraz z nami cały świat, który śmiejąc się, niewinnie jak niemowlę, eksponował swą najpiękniejszą i najprawdziwszą stronę - światłość.


Zabawa i nauka poprzez zabawę, to najprzyjemniejsze i zarazem najefektywniejsze formy spędzania czasu. Jeśli bowiem człowiek się bawi, to jest szczęśliwy, a wtedy również i ciekawszy świata, który go otacza. Ciekawość nie wynika jednak z potrzeby rozumu, który chce wiedzieć jak coś nazwać, ale z potrzeby serca, która pozwala wejrzeć nań z zupełnie innej perspektywy. Festiwal Wibracje 2017 był kompozycją nauki i zabawy, gdzie każdy uczestnik mógł ją sobie odpowiednio wyważyć, tak by najbardziej mu pasowała.


W porannych godzinach, na scenach plenerowych, mogliśmy rozpoczynając dobry dzień, pomedytować, w trakcie ćwiczeń jogi kundalini, bądź jogi śmiechu. Jeśli komuś nie odpowiadała praca w grupie, mógł z powodzeniem odejść trochę i ćwiczyć w samotności - każdemu wedle miary jego.


Po ćwiczeniach, czas na pokarm duchowy, tym razem w postaci Jerzego Opary i jego kursu pranicznego. Nie nazywam wystąpienia wykładem, gdyż dalece wykroczyło ono poza jego ramy. Nauczyliśmy się bowiem prostych technik samoregeneracji i uzdrawiania naszego ciała na poziomie energetycznym, które już po chwili mogliśmy stosować.


Nauka również zaznaczyła swój akcent, toteż i umysł mógł zostać zaspokojony. Powyżej Jacek Sokal, podczas wykładu o fizyce wszechświata, w którym udowodnił, że nauka i duchowość mogą w końcu mówić spójnym głosem, a wcześniejsze nieporozumienia między tymi sferami, wynikały głównie z ich dogmatyzacji i braku możliwości wyjścia poza dany dogmat, gdyż został on uznany za nienaruszalny pewnik. Jednym z punktów omawianych w trakcie wystąpienia, była kwestia stworzenia świata, które było konsekwencją myśli, jaka zaistniała w umyśle Stwórcy, który zapragnął poznać Siebie. Będąc dosłownie wszystkim, nie miał on zewnętrznego punktu odniesienia, który mógłby mu rozjaśnić jego pytanie, toteż musiał rozrzedzić swą gęstość - porzucić chaotyczne algorytmy i uporządkować pewne potencjały, w wyniku zderzenia których, mógł uzyskać indywidualność (obserwatora indywidualnego). Pozostając świadomym ogromu swego potencjału, musiał wykreować ogromną ilość obserwatorów. Biorąc pod uwagę fraktalną naturę naszej rzeczywistości, punktem wyjścia do wszelkiego poznania świata i siebie samego, jest analogiczne wtopienie się w swoje wnętrze. Człowiek nosi w sobie odpowiedzi na wszystkie pytania dotyczące wszechświata.


Powyżej Jacek Sokal w trakcie analogicznego wykładu o fizyce wszechświata, w trakcie imprezy Harmonia Kosmosu w roku 2015.


Obok 'kwantowego wykładu' najbardziej emocjonalnym spotkaniem była dla mnie prelekcja szamana i uzdrowiciela Mao, który mówił z poziomu źródła, sam stając się jedynie pośrednikiem głębi, która do nas przemawiała. 'Nie potrzebujecie guru, nie potrzebujecie szamanów, nauczycieli, wy sami jesteście guru, jesteście swoimi drogowskazami. Wszystko zależy od was, to jest wasz wybór.' Prócz nieocenionych wskazówek dotyczących funkcjonowania w świecie, podzielił się z nami także swymi rozpoznaniami wewnętrznymi. Zwracał szczególną uwagę na energię kobiecą, to, w jaki sposób się ona manifestuje oraz jak powinien z nią współgrać mężczyzna. Zasugerował również, aby nieco inaczej spojrzeć na relacje pierwotnych, Adama i Ewy. Wedle jego wewnętrznego przeczucia, Ewa nie była żoną Adama, lecz jego matką, a tym samym pierwszym człowiekiem stworzonym przez Boga. Mao wspomniał również o brazylijskich lasach, które przestały istnieć tylko po to, by ktoś mógł zmienić je w papier toaletowy. To nasz wybór. To nasza cywilizacja. Bądźmy bardziej świadomi swoich decyzji.

Ciekawym psikusem organizacyjnym festiwalu był tożsamy czas poszczególnych wykładów i warsztatów. Coś pozornie dyskomfortowego i nieprzemyślanego, pozwalało jednak na tworzenie autorskich bloków edukacyjno-ćwiczeniowych, które mogły się powtarzać lub być zupełnymi indywidualnościami. I tak jednego dnia mogliśmy rozpocząć zabawę, uczestnicząc w niezwykłej formie tanecznej medytacji MA-URI - holistycznego systemu uzdrawiania, zaczerpniętego z polinezyjskiej wiedzy ezoterycznej, który opiera się na przeświadczeniu, że cała wiedza potrzebna do samouzdrawiania znajduje się w naszych ciałach i tylko poprzez pracę z ciałem, możemy osiągnąć właściwy stopień autoregeneracji. MA-URI harmonizuje nas na każdym poziomie postrzegania: fizycznym, psychicznym, emocjonalnym i duchowym, pozwalając otworzyć się na życie, na zrozumienie, wejrzeć głębiej w świadomość istnienia i odblokować wszystko to, co w jakikolwiek sposób czyni nam przeszkodę.
Zajęcia MA-URI były niesamowicie intensywne, ani przez moment nie pozostawaliśmy w bezruchu, co pozwoliło fenomenalnie nastroić się na dalszą część dnia. Jeśli komuś jednak nie odpowiadał taki początek, mógł wybrać się na poranną medytację, połączoną z krótkim wykładem o świadomości żywieniowej, głodzie i uzależnieniach, z którego dowiedzieliśmy się m.in., że głód niekoniecznie musi być efektem braku pokarmu, czy też chęci na jego spożycie. Jego źródło może leżeć zupełnie gdzie indziej i być warunkowane np. przez emocje, które z jakiś powodów nagromadziły się w naszym wnętrzu.


Poza wymienionymi wyżej warsztatami, odbyło się o wiele więcej spotkań z osobami, które w pewnym momencie zaczęły stawiać określone pytania, dotyczące otaczającego ich świata. Poza tym, nie umniejszając w żaden sposób prelegentom, każda rozmowa, każde spotkanie i każdy wymieniony uśmiech z osobami, które uczestniczyły w festiwalu, był jak wykład o naszej duchowości, o tym jak żyć i jak nie żyć. Każda osoba niezależnie od płci, wieku, pochodzenia i bagażu doświadczeń, jaki ze sobą niesie, była źródłem wiedzy, inspiracji i wzajemnego wsparcia.
W trakcie wolnym od wykładów mogliśmy zrelaksować się, medytując lub tańcząc, przy akompaniamencie gongów lub afrykańskich bębnów, napić odżywczego shake'a, zjeść zdrowy, organiczny obiad. 


W specjalnie przygotowanej strefie 'handlowo-usługowej' można było nabyć interesującą literaturę, słowiańskie szaty, lniane koszule, energetyczne kryształy, bądź też niezwykle interesujące instrumenty, tworzone ze starych, nieużywanych już butli gazowych. Poza tym za niewielką opłatą można było zrobić sobie niesamowite tatuaże z henny lub zregenerować się leżąc w kryształowym łóżku Jana od Boga. 



W specjalnie przygotowanej jurcie odbywały się zajęcia dla dzieci, w których mogły one aktywnie uczestniczyć, tworząc, a przez to rozwijać swoją wyobraźnię. Zajęcia jogi rodzinnej pozwalały z kolei oczyścić i zsynchronizować relacje pomiędzy dziećmi i rodzicami, zapewniając ogromną porcję śmiechu i zabawy dla każdej ze stron. 


Wieczorami dominowała pierwotna muzyka, czy to ta specjalnie przygotowana, na scenie plenerowej, czy też całkowicie spontaniczna, przy ognisku, wspólnych śpiewach i rozmowach do białego rana.



Pierwsza edycja Festiwalu Wibracje, która odbyła się w Serocku, była dla mnie wielką niewiadomą. Kiedy wyruszaliśmy, nie spodziewałem się niczego, chciałem całkowicie porzucić oczekiwania i nastawienia, by się nie rozczarować. O rozczarowaniu nie było jednak mowy, mimo, iż cała impreza była nieprzetarta, a momentami niezorganizowana (zbyt małe sale treningowe, zbyt wielu zainteresowanych, nakładające się na siebie wykłady oraz konieczność rezygnacji z jednego, na korzyść drugiego). Festiwal był jednak tylko pretekstem do zaistnienia pewnej magicznej więzi, pomiędzy jego uczestnikami. Więzi, która pozwoliła nam stworzyć niesamowitą atmosferę harmonii, współpracy i wdzięczności, w której wszyscy byli dla siebie przyjaźni, otwarci i uśmiechnięci. Ludzie z zupełnie innych miejsc, środowisk i kultur, potrafili ze sobą współgrać, współistnieć bez jakiejkolwiek potrzeby dominacji nad innymi, czy wmawiania im swoich racji.
Rozmawialiśmy, tańczyliśmy, patrzyliśmy na siebie, a nie na historie, które nam przez jakiś czas towarzyszą, a które ostatecznie zostawiamy daleko za sobą. Byliśmy braćmi i siostrami, jesteśmy braćmi i siostrami, a otwartość osób, które poznałem na festiwalu, jest dla mnie dowodem na to, że to najlepszy punkt wyjścia, dla wszelkich zmian, które w nas zachodzą. Jesteśmy jednością. Największym sukcesem Festiwalu Wibracje jest więc zjednoczenie i harmonia, które dzięki nam mogły się manifestować. Wszystkie okoliczności temu towarzyszące, były tylko formą dodatku, jednakże bardzo istotną, ze względu na fakt, iż to właśnie poprzez taką, a nie inną formę, mogliśmy tej jedności doświadczyć.
Dziękuję organizatorom, autorom miesięcznika Nieznany Świat, za przybliżenie mi świata takiego, jakim on rzeczywiście jest i pokazanie, że czasami wystarczy zwyczajnie powiedzieć życiu tak, by móc doświadczać jego wspaniałości. Dziękuję wszystkim uczestnikom i każdemu z osobna, a w szczególności kilku z nich, za pokazanie mi, że nie jestem sam, że są na tym świecie ludzie, którzy niosą w swych sercach światłość, pozwalającą przejść najciemniejszy mrok. Jesteśmy ziarnem ludzkości, które ma wznieść się ponad wszelkie dotychczasowe ograniczenia i wymyślone schematy. Jesteśmy ziarnem, które ma rozkwitać i czynić ten świat prawdziwszym. Dziękuję Wam za możliwość współdziałania i współdzielenia się tym wszystkim, co na nas czeka. Wszystko leży w naszych rękach. Mamy siłę, której nic nie jest w stanie zatrzymać. Decydujmy więc świadomie i pozwólmy cudom przytrafiać się. Świat jest na prawdę cudownym miejscem. Wy jesteście cudowni! Kocham Was! 

czwartek, 25 maja 2017

Efekt Ebner'a i Zderzak Łągiewki

Wydawałoby się, że nasz świat rozwija się w niesamowitym tempie. Każdy nowoczesny człowiek prawi peany na cześć rozwiniętej cywilizacji, która winna być przykładem dla innych istot. Niewiarygodne. Zastanawiające jest to, co czują osoby, które tak głęboko wierzą w słuszność tej sprawy. Nie chcę filozofować. Nie tym razem. Zapytanie płynie prosto z serca..? Może trochę z żalu, który swą obecnością zaznaczył, że nie wszystko jeszcze wyjaśnione. Skoro tacy jesteśmy wysoko rozwinięci, dlaczego nikt nie poczynił żadnych kroków, ażeby stworzyć wiekową żarówkę, która raz zamontowana będzie funkcjonować nieprzerwanie. Dlaczego nie wymyślono powłoki izolującej nasze ciało - swoistego kombinezonu, który chroniłby nas przed zmianami temperatury, tak byśmy nie musieli nosić tak wielu ubrań? Dlaczego nie dąży się do stworzenia trwałych pojazdów, których użytkowość przekroczy dekady, po to m.in. by ograniczyć ilość produkowanych odpadów? Dlaczego wciąż naprawiamy te same drogi?  Dlaczego wciąż popełniamy te same błędy? Czyżby nie dało się inaczej? A jeśli się da, dlaczego nikt nie chce spróbować?

Przybyły do mnie dwa filmy dokumentalne, które w bardzo logiczny sposób, poparty dowodami i doświadczeniami, udowodniły mi, że od wielu lat pojawiali się ludzie o ponadprzeciętnych umysłach, którzy próbowali przysłużyć się ludzkości, usprawniając funkcjonowanie poszczególnych dziedzin naszego życia. Niestety wszelkie ich próby kończyły się zazwyczaj w sposób dość dziwny, niepowodzeniem lub przywłaszczeniem ich pomysłów. Jednym z najsłynniejszych geniuszy, któremu brutalnie odebrano możliwość rozwoju swoich pomysłów był Nikolai Tesla, lecz tym razem nie o nim. 

Pierwszy dokument traktował o metodzie pozwalającej m.in. znacząco zwiększać jakość i obfitość plonów rolnych, wyhodować wymarłego przodka ówczesnej paproci, a także przywrócić naturalną formę pstrąga, sprzed hodowlanych krzyżówek. Stworzona, przez dwóch wynalazców: Schurch'a i Ebner'a, metoda wykorzystywała pole elektrostatyczne, które oddziałując na żywe organizmy, prowadziło do skoków ewolucyjnych w przeszłość od kilkuset, do nawet kilkuset tysięcy lat. Jest to możliwe, dzięki informacji genetycznej wszystkich minionych form, zapisanych w kodzie DNA każdego żywego organizmu. Dzięki działaniu pola elektrostatycznego możliwe jest ich ponowne przywołanie do ekspresji. Wynalazek mógł zrewolucjonizować uprawę i hodowlę, przyspieszyć wzrost, poprawić jakość, ilość, a tym samym nakarmić więcej ludzi, lepszym jedzeniem, przy mniejszych kosztach produkcji i utrzymania. Mógł, bo niedługo po zgłoszeniu patentu, firma, dla której pracowali wynalazcy, zaprzestała całkowicie dalszych doświadczeń i jakichkolwiek działań, w celu rozpowszechnienia i rozwinięcia tzw. efektu Ebner'a. Dopiero po wygaśnięciu licencji patentowej, syn Ebner'a zaczął na własną rękę dzielić się możliwościami wynalazku swojego ojca.


Drugi dokument opisuje historię polskiego wynalazcy samouka, który mógł zrewolucjonizować branżę motoryzacyjną. Stworzył on niesamowity zderzak, pochłaniający siły, powstające podczas uderzenia samochodu w przeszkodę lub inny samochód. Jego wynalazek zapewniał niezwykle efektywną ochronę i amortyzację w trakcie zderzeń samochodu jadącego z prędkością nawet 60km/h. Pan Lucjan Łągiewka słusznie zauważył, iż fundamentalne prawa Newtona odnoszą się i sprawdzają jedynie w przypadku oddziaływania tylko i wyłącznie dwóch mas. Kiedy w oddziaływaniu biorą udział już trzy masy, procesy zachodzące pomiędzy nimi mają zupełnie inny charakter, przy którym żadne z praw Newtona, nie ma zastosowania. Fizyka klasyczna nie ma więc nic wspólnego z siłami powstającymi przy udziale trzech lub więcej ciał, które oddziałują na siebie. Jakie to mogłoby mieć przełożenie na zrewolucjonizowanie motoryzacji? Wynalazek Łągiewki pozwalał na kontrolowanie przyrostu sił uderzeniowych i bezwładnościowych, powstających podczas zderzeń samochodów nawet z dużą prędkością (po spełnieniu odpowiednich warunków technicznych). Mówiąc prościej, stworzył on zderzak, który mógł uczynić nasze samochody o wiele trwalsze i bezpieczniejsze, przy odpowiednim rozwoju jego odkrycia, być może niezniszczalne. Przełożyć się to mogło nie tylko na wzmocnienie trwałości samochodów, ale również większą przeżywalność uczestników wypadków drogowych. W skali roku, to nawet kilkaset tysięcy osób.
Na samym początku mało kto wierzył w możliwość istnienia sił, wykraczających poza fizykę klasyczną, o których mówił Łągiewka. Wyszydzano jego twierdzenia o możliwości ich kontrolowania. Po serii doświadczeń, wykładów i transmisji, kiedy w końcu uznano jego wynalazek za prawdziwy i przyjęto możliwość istnienia obszaru fizyki i mechaniki dotąd pomijanej przez świat nauki, zaczęło się nim interesować wojsko oraz służby specjalne, co poskutkowało natychmiastowym blokowaniem informacji, wycofywaniem zapowiadanych wystąpień i objaśnień dotyczących 'efektu Łągiewki', a wreszcie konfiskatą wszelkich materiałów, urządzeń i modeli wykorzystywanych do doświadczeń ze zderzakiem pana Lucjana.





poniedziałek, 22 maja 2017

VI. Uważam nie

Od dziecka uczono nas interpretować – wiersze, obrazy, opowiadania, gesty, słowa – wszystkiemu nadając charakter, ściśle określony przez indywidualną wizję danego zjawiska. Wpojono nam tym samym niezwykle wyjątkową, a przy tym bardzo niebezpieczną, umiejętność postrzegania jednostkowego. Bierzemy świat nie takim, jakim jest, ale takim, jakim my go widzimy. Doszliśmy w ten sposób do sytuacji, w której społeczeństwo, liczące przeszło siedem miliardów ludzi, żyje w rzeczywistości siedmiu miliardów mini światów, oddzielonych od siebie granicą tożsamości.

W czym tkwi problem?
Tworząc tak wiele wątków pobocznych, zatracamy ideę wątku głównego, oszpecając go, sprowadzając do niezbędnego minimum, skutecznie zakrywając go własnymi, często fikcyjnymi zawiłościami losu. Pisząc o wątku głównym, mam na myśli świat jako spójną całość, dla której prawidłowego funkcjonowania wymagana jest kooperacja wszystkich jej elementów.

Powinniśmy być jak mrówki. Gdyby pominąć uwarunkowania naturalne i spojrzeć równolegle na oba istniejące obok siebie społeczeństwa, to różnica między nami leży głównie w sposobie organizacji, w którym te malutkie stworzenia znacząco nas przewyższają. Tworzą one coś w rodzaju jednego organizmu, złożonego z niezliczonej liczby mniejszych, które funkcjonują w harmonii. Mrówki stworzyły społeczeństwo niemal perfekcyjne, podyktowane ewolucją – człowiek, osiągając analogiczną harmonię, mógłby stworzyć takie społeczeństwo, jakie tylko zapragnie.

niedziela, 21 maja 2017

Rzepakowa sałatka


Tak długo wyczekiwana przez nas poprawa pogody, dynamicznie pobudziła do życia naturę, która rozkwitła wszelkimi swymi barwami, lasy malując milionem odcieni zieleni, łąki zdobiąc tęczowym kwieciem, pola kryjąc żółtym, rzepakowym dywanem, który nie dość, że wspaniale wygląda, manifestując niezwykle żywą barwę, to dodatkowo pięknie pachnie. Znajdując się w towarzystwie rzepakowych pól, zdawało mi się, że przyciągają mnie one swymi walorami, zachęcając do uważniejszego przyjrzenia się im. Podszedłem więc bliżej..

Chyba pierwszy raz w życiu zdarzyło mi się zasmakować rzepaku. Smakuje jak młodziutki liść kapusty, muśnięty kroplą miodu - intrygujący smak, który automatycznie nasunął mi pomysł survivalowej sałatki, którą możemy przyrządzić dosłownie wszędzie, przy odpowiednim dostępie do jej składników, nie potrzebujemy niczego, prócz odrobiny wysiłku. Wystarczy zerwać satysfakcjonującą nas ilość żółtych, rzepakowych liści, odrobinę szczawiu, lubczyku, mięty, szczypioru, dodać do tego posiekany rabarbar oraz pomidora. Jeśli akurat nie mamy pod ręką któregoś ze składników, możemy śmiało zastąpić go innym, tu nie ma musików. Wszystko zależy od nas. 


poniedziałek, 8 maja 2017

V. Uważam nie

Każda religia – a przynajmniej każda, którą poznałem – obiera sobie za cel – świadomy bardziej lub mniej – izolację człowieka od Boga. Dostąpienie jego łaski zawsze jest ściśle uwarunkowane czynnikami zewnętrznymi, a on sam pozostaje wizją odległej przyszłości. Ktoś, kogo obecność miała być jedynie nagrodą – wynikiem metody prób i błędów w zagadkowym labiryncie rozumienia ludzkiej natury, od zawsze wydawał mi się być kimś mało przekonującym, żeby nie powiedzieć mało prawdziwym. Wychowywany w wierze katolickiej, miałem żyć i powtarzać w kółko to, co w kółko powtarzali mi dorośli. Coś mi jednak w tym układzie nie grało. Już będąc w drugiej klasie szkoły podstawowej, dostrzegałem wiele błędów i hipokryzji takiego systemu wiary. Nie zaszczepiano we mnie bowiem tych wszystkich wartości, o których mnie uczono. Nie pokazywano mi ich na przykładzie. Miałem się po prostu uczyć na pamięć i powtarzać kolejne przykazania, przy okazji chodząc jak w zegarku. Ludzie, którzy mówili mi o Bogu, w znaczący sposób przyczynili się do mojej izolacji od niego. Wyjątkiem była moja mama, w której rzeczywiście od zawsze czułem energię Boga. Wszystkie inne osoby powodowały rosnącą niechęć i zobojętnienie w stosunku do mojej, już głównie iluzorycznej, wizji Boga.

Co do samej istoty wiary, to jest ona, według mnie, strasznie źle zrozumianym zjawiskiem, gdyż sam zamiar wiary jest dobry, natomiast efekty jakie przynosi są dalekie od zamierzonych. Wierzyć powinniśmy przede wszystkim lub jedynie w samego siebie i poprzez samego siebie spoglądać na wszystko inne. W określeniu "samego siebie" nie doszukuję się jednak wyimaginowanej formy ja, określonej imieniem i nazwiskiem – czegoś, czego w gruncie rzeczy nie ma i nigdy nie było. Próbuję raczej skojarzyć to z moim wnętrzem, źródłem z którego się wywodzę i poprzez które dzieje się wszystko, czego doświadczam. Źródłem, które jest jedyną prawdą, istotą życia skupioną na teraźniejszości, chwili która trwa nieprzerwanie i niezachwianie, nie mając początku, ani końca. Źródłem, które w wielu różnych kulturach, poprzez niezliczone formy kolorytu i kształtu, określane tak wieloma imionami, zawsze kojarzyło się ludziom z Bogiem. Gdzie bowiem ma mieszkać Bóg, jeżeli nie w nas samych, w naszych sercach, w naszych duszach. Być może każda, potencjalnie odrębna duszyczka jest małą, aczkolwiek niezwykle istotną częścią składającą się na bezkresną i wieczną duszę Boga.

Kiedy zniwelowałem dystans dzielący mnie od Boga, doświadczyłem jego prawdziwej natury – natury własnego jestestwa. Dotąd mierzyłem go przez pryzmat tego, co o nim słyszałem, a co wyryło mi w umyśle wizję siwobrodego starca, rozdającego bilety do nieba. Kiedy porzuciłem to złudzenie, Bóg zaczął chadzać ze mną ramię w ramię, każdego dnia, w każdej chwili, towarzysząc mi w każdej sekundzie mojej ziemskiej wędrówki. Zacząłem dostrzegać go wszędzie, dosłownie – wewnętrznie i zewnętrznie – jest mocą, która otula swym rodzicielskim uściskiem każdą żyjącą, nawet pozornie nieożywioną istotę, która manifestując siebie, daje niepodważalne świadectwo, którego wszyscy tak bardzo szukają, nie umiejąc go dostrzec.

Więcej o Bogu nauczyły mnie kwiaty i drzewa, niż kapłani w kościołach.

piątek, 5 maja 2017

IV. Uważam nie

Problemem ludzi jest to, że uwierzyli w swą małość, w swą słabość i nieumiejętność samodzielnego funkcjonowania w naturalnym środowisku. Ich problemem jest to, iż wierzą, że cokolwiek ich ogranicza. Pisząc o ograniczeniach, nie mam jednak na myśli przeszkód w dążeniu do zdobywania większego bogactwa i uznania społecznego, a ograniczeń w sposobie myślenia i postrzegania rzeczywistości. Nie musisz myśleć tak jak wszyscy, a tym bardziej nie musisz przejawiać takich samych pragnień. Jesteś wolny, czy zakuty w wolności? 

Ludzie niepotrzebnie wierzą w lepsze jutro. Jutro nie nadejdzie nigdy, więc warto skupić się na lepszym teraz. Wszystkie nasze problemy wiążą się z błędną interpretacją natury życia oraz brakiem poświęcanej mu uwagi. Mówimy wciąż o rozwoju i dążeniu ku lepszemu zrozumieniu wszechświata. Prawimy truizmy mając szczelnie zamknięte uszy, oczy i serca. 

Problemem ludzi jest strach - obawa o to, że cokolwiek mogą stracić, licząc, że cokolwiek tu do nich należy. Tymczasem rzeczywistość jest zupełnie odwrotna, nie możemy nic mieć na stałe, na zawsze - nie możemy sobie niczego zabrać, mimo, iż wszystko zostało stworzone specjalnie dla nas. Wystarczy tylko wiedzieć czego potrzebujemy i po to sięgnąć. 

Wielkim problemem ludzi jest to, iż tak mocno wierzą rozumowi, który każdą napotkaną rzecz spłyca do granic swojego postrzegania rzeczywistości, etykietując ją i nadając jej znaczenie, nie zawsze zgodne z jej rzeczywistą naturą. 

Problemem ludzi są sami ludzie, którzy wzajemnie siebie programując, nieświadomie nadali straceńczy kierunek swej cywilizacji. Kurczowo trzymając się wymyślonych przez siebie norm, tkwią w fikcyjnej wizji dorosłości i rozwoju, który coraz mocniej zaciska pętle na ich szyjach. Co najśmieszniejsze, mało kto przyzna się do tego, iż schemat życia, który obrał, jest po prostu wymówką dla życia, jakie chciałby prowadzić. 

Jesteśmy słabi, gdyż wierzymy w to, co ktoś mówi, a nie wierzymy w to, co mówi do nas nasze serce. I to jest nasz największy problem. Nie potrafimy słuchać siebie, a mimo to, wciąż próbujemy odnaleźć się w cudzych oczach. 





'Jesteś dzieckiem wszechświata nie mniej niż drzewa i gwiazdy.
Masz prawo być tutaj,
a więc żyj w zgodzie z bogiem, czymkolwiek on ci się wydaje.
W zgiełkliwym pomieszaniu życia, zachowaj spokój ze swą duszą.
Przy całej swej złudności, znoju i rozwianych marzeniach,
jest to piękny świat.'



niedziela, 30 kwietnia 2017

III. Uważam nie

Życie nie polega na bogaceniu się, w znaczeniu takim, jakie większość z nas by mu nadała. Życie to wielki plac zabaw, na którym mamy uczyć się poprzez zabawę i bawić się, doświadczając każdego momentu, który nas spotyka, niezależnie czy dobry, czy zły - czerpać z niego naukę i radość z możliwości przeżywania go. Wszystko staje się prostsze, kiedy zwracasz uwagę na zwykłe rzeczy. Wszystko jest kwestią Twego uśmiechu, a Ty sam możesz stać się nieskończonym źródłem pozytywnej energii. Po prostu zrób to. 

czwartek, 27 kwietnia 2017

Odwiedziliśmy polskie Stonehenge

Człowiek z natury lgnie do tego, czego nie rozumie. Owiane tajemnicą, zaklęte piętnem milczenia miejsca, które widziały więcej i więcej przeżyły niż całe gromady ludzi, mijających je w pośpiesznym tempie życia, zerkających nań jedynie w ramach ściśle uregulowanej rozrywki, są dla człowieka niczym róża, która wyrasta z bezkresu szarości, zachowując dystans do wszystkiego, co poza nią. W świecie, w którym magia i przygoda są jedynie literacką fikcją, każdy kontakt z takowym miejscem lub zjawiskiem jest jak powiew świeżego powietrza, przerwa od niekończącej się karuzeli myśli, pożądań i oczekiwań.

Jednym z takich magicznych miejsc, które wprowadza człowieka w stan wyjątkowego poruszenia, jest według mnie Rezerwat Kamienne Kręgi w Odrach. Miejscowość położona w sercu sosnowych borów, na terenie gminy Czersk, skrywa nieodgadnioną po dzień dzisiejszy tajemnicę drugiego największego i najstarszego w Europie, zaraz po Stonehenge, kompleksu megalitycznych kręgów. Na jego terenie znajduje się 10 kamiennych kręgów o średnicach od 15, do 33 metrów, utworzonych z kamieni głównych w liczbie od 16, do 29, osadzonych na "podmurówce" z mniejszych kamieni. Poza nimi, na terenie rezerwatu znajduje się 30 zbiorowych mogił o średnicy od 8, do 12 metrów, a także ponad 600 pojedynczych grobów, oczko polodowcowe o niezwykłej historii oraz elipsa emanująca boską energią.

W niewzruszonym milczeniu strzegą swej tajemnicy
Wędrówkę po niezwykłym rezerwacie rozpoczęliśmy od polodowcowego oczka, które jest ziemnym lejem, powstałym ponoć, w miejscu zapadnięcia się kościoła. Podczas badań, w jego wnętrzu, natrafiono na spalone ludzkie szczątki, przez co powstała teoria, wedle której składano w nim ciała ludzi, którzy swą życiową postawą nie zasłużyli na godny pochówek. Nocą, w tym miejscu, pojawia się duch pokutującej damy, który ma snuć się pomiędzy kręgami, przy akompaniamencie szumu wiatru, który, kiedy się w niego wsłuchać, zdaje się brzmieć jak kościelne dzwony. 


Warto zatrzymać się przy ziemnym leju i oczyścić ze wszelkich złych myśli, by móc w pełni cieszyć się doświadczaniem energii w dalszej części zwiedzania.


Każdy kolejny krok upewniał nas, że uczestniczymy w czymś niezwykłym. Zachwyt megalitycznymi kręgami potęgowany był przez uczucie niezwykłości tego miejsca, zdawało się jakby energia wydarzeń z przeszłości unosiła się wokół nas, jakby kamienie próbowały coś podszeptywać.




Towarzyszące kręgom legendy, przez lata budziły pewien lęk wśród lokalnej społeczności, czym przyczyniły się do wytworzenia autonomicznego systemu obrony przed zniszczeniami, spowodowanymi ludzką ręką. Efektywna ochrona wpłynęła z kolei na wytworzenie idealnych warunków do rozwoju całych kolonii porostów, wśród których nieliczne pamiętają początki naszej ery. W ostatnich latach zniknęło stąd kilka z nich, do czego aktywnie przyczyniają się turyści odwiedzający rezerwat, w związku z czym należy pamiętać, by ostrożnie przemykać pomiędzy kręgami i pod żadnym pozorem nie dotykać, nie głaskać i nie przytulać się do kamieni, by przypadkiem nie zniszczyć trwającej od tysięcy lat istoty.



Przy kręgu IV weszliśmy na taras, z którego rozpościerał się widok na większą część rezerwatu, którego całkowity obszar to ponad 16 ha. Energia w tym kręgu wynosi 100 000 jednostek w skali Bovisa, używanej przez radiestetów do pomiaru promieniowania i określenia poziomu bioenergetycznego. Punktem zerowym skali jest 6500 jednostek, których wartość uznawana jest za neutralną dla człowieka. Wszystko poniżej niej oddziałuje na nas negatywnie, zaś powyżej - pozytywnie.




Znajdując się wewnątrz kręgu, jesteśmy ponoć całkowicie odizolowani od wszelkiej negatywnej energii, a on sam otacza nas ochroną, dzięki czemu czujemy się w nim bezpieczniej. Kręgi rzeczywiście wytwarzają wyczuwalną energię, która bardzo pozytywnie wpływa na organizm, oczyszczając i otwierając przy tym umysł. Zazwyczaj tłumaczy się to efektem placebo, jednak to, co się czuje nie wydaje się być wytworem sugestii. Weszliśmy na teren rezerwatu bez świadomości tego, co nas tam spotka, a mimo to każda osoba odczuwała pewną niewytłumaczalną różnicę znajdując się we wnętrzu poszczególnych kręgów, z których, jak się później dowiedziałem, każdy emanuje inną energią, mogącą pomóc nam przestroić poszczególne aspekty naszej egzystencji.



W końcowym etapie wędrówki trafiliśmy do niepozornego miejsca, w kształcie okręgu, z ławkami pośrodku i tablicą informacyjną na przeciwko nich.



Zwiedzanie rezerwatu przyspieszyła nam nieco pogoda, która słoneczny dzień, zamieniła w burzowe popołudnie. Przy akompaniamencie grzmotów i piorunów, na nasze głowy opadał grad, co było zjawiskiem od lat niespotykanym na tym terenie.
Mimo nagłego załamania atmosferycznego opuszczaliśmy rezerwat w pełni usatysfakcjonowani, spokojni, oddając się kontemplacji nad fenomenem tego miejsca. Osobiście zdawało mi się odczuwać pewnego rodzaju sentyment, nie chciałem odjeżdżać. Rezerwat odwiedziłem pierwszy raz, a mimo to miałem nieodparte wrażenie, że wracam w dobrze znane miejsce. To w dużej mierze zasługa energii, której doświadczyłem podczas zwiedzania kamiennych kręgów. Nie da się tego opisać, ani zrozumieć, ale to miejsce żyje.

Historyczna polemika
Kamienne kręgi w Odrach to teren budzący wiele kontrowersji, sprzecznych wizji i niejasnych wyjaśnień, z których każde wydaje się być niedokończoną historią. Pierwszym, który spróbował nadać jej tor, był gdański archeolog Abraham Lissauer. W XIX wieku, na podstawie znalezionych części krzemiennych narzędzi, określił czas powstania kręgów na okres neolitu. Kilkadziesiąt lat po jego teorii, stworzono nową, wedle której kręgi powstały znacznie później, na przełomie er, a ich twórcami, mieli być Prasłowianie. W okresie II Wojny Światowej, Niemcy stwierdzili, iż kompleks kamiennych kręgów jest germańskim sanktuarium. Najnowsza, a zarazem ogólnie przyjęta za pewnik, teoria mówi o tym, iż około roku 70, na tereny dzisiejszego rezerwatu i okalających go lasów, przybył lud Gotów, który uformował kamienne kręgi, tworząc cmentarzysko, będące jednocześnie miejscem spotkań starszyzny, obradującej w najważniejszych dla plemiona kwestiach. Goci opuścili „cmentarzysko” około roku 220. Zgodnie z rozkazem swego króla Filimera, podążyli w kierunku południowo-wschodnim, nad Morze Czarne. W Odrach pozostawili 30 kurhanów i ponad 600 mniejszych grobów różnego rodzaju. Archeolodzy badający ten teren wydobyli z nich, obok szkieletów, wiele przedmiotów codziennego użytku, ozdób i narzędzi, które pozwoliły stworzyć wizję funkcjonowania społeczeństwa Gotów, ich życia codziennego, hierarchii społecznej, a nawet duchowości, czy stanu zdrowia ówczesnych mieszkańców tych terenów.
Goci dość skrótowo rozwiązują zagadkę powstania kamiennych kręgów, spłycając ich funkcję do czysto obrzędowej, będącej elementem ich duchowości. Jak było na prawdę? Tego prawdopodobnie nigdy się nie dowiemy. Warto jednak zwrócić uwagę na fakt, iż „teoria cmentarna” jest zbyt powszechnie stosowaną w przypadku takich odkryć i miejsc, których nie można wytłumaczyć w ówczesnym sposobie myślenia. To nasza kultura wprowadziła zjawisko pomnika, jako elementu obrzędu pośmiertnego. Nasi przodkowie rozumieli czym jest śmierć, a właściwie czym nie jest i nie celebrowali jej nadejścia z adekwatnym dla nas rozżaleniem. Osobiście mam nieodparte wrażenie, iż teoria Gocka, jest przystępną formą kamuflowania zjawiska, którego nie rozumiemy, a sam lud Gotów jedynie zasymilował kręgi mocy. Pozostając na tym terenie przez dłuższy czas, zaczął chować swych zmarłych możliwie najbliżej kręgów, w celu ochrony ich dusz.
Inna, zgoła odmienna teoria, mówi o możliwości wykorzystywania kamiennych kręgów do obserwacyjnego wyznaczania momentów przesileń. Taką wizję wysnuł niemiecki geodeta Paul Stephan, który uważał również, że cały kompleks był dodatkowo czymś w rodzaju współczesnego kalendarza, w którym kolejne kamienie obwodowe miały odmierzać upływające dni, natomiast centralne kamienie były przeziernikami, w których obserwowano tarczę Słońca na tle horyzontu.

Historii dotyczących powstania i przeznaczenia kręgów jest wiele, wiele z nich zostało zapewne zmyślonych, przeinaczonych lub zwyczajnie spłyconych do granic ludzkiego pojmowania rzeczywistości. Nie wiemy kim byli twórcy megalitycznych kręgów w Odrach, ani jaka była ich pierwotna funkcja. Wiemy niewiele, a nasza wiedza to wynik kierunkowanej narracji i interpretacji, którą obraliśmy. Jedni zobaczą w nich cmentarzysko Gotów, dla innych będzie to pozostałość świętego gaju Słowian. Teorii jest wiele, a każda z nich ma jeden punkt wspólny – energia tego miejsca. Jest niepodważalna, odczuwalna mocniej z każdą kolejną chwilą spędzoną w towarzystwie kamiennych kręgów. Las wokół nich żyje jakby wyraźniej, jego kolory są głębsze, roślinność wydaje się być nieskazitelnie czysta, nietknięta smugą cywilizacji. Całe to miejsce odżywia nas czymś, czego jesteśmy świadomi, ale nie możemy objąć swym rozumem. I to jest największą nauką, jaka płynie z wizyty w Odrach. Nie próbujmy wszystkiego określać, nazywać, czy rozumieć. Rzeczą ludzką jest się mylić, więc błędna interpretacja jest niemal znakiem rozpoznawczym naszego umysłu. Chcemy wiedzieć, a nie doświadczać, mieć, a nie czuć. Widzimy, ale nie dostrzegamy tego, co rzeczywiście ma znaczenie.

Czym są kamienne kręgi? Nie mam zielonego pojęcia, ale bardzo chętnie spotkam się z nimi raz jeszcze, gdyż niezwykłą uczyniły mi radość.

sobota, 15 kwietnia 2017

Odkryłem dwa nowe smaki!

Mam wrażenie, że doświadczamy ostatnimi czasy kuchennego pospolitego ruszenia. W szybkim tempie mnożą się programy o gotowaniu. Książki o gotowaniu zalewają księgarnie i okoliczne sklepy. Konkursy, turnieje, rewolucje i rywalizacje na tle kulinarnym sprawiają, że naszym drugim narodowym sportem, zaraz po piłce nożnej, stało się gotowanie.

Media nas edukują w tematyce gastronomii - mówią co, mówią z czym, mówią jak i jak długo. Jak długo to potrwa? Czuję się tym lekko przytłoczony, gdyż według mnie ta obecna moda, ma w sobie podtekst manipulacyjny, programujący nowe, kolejne pokolenie, które pół swojego życia spędzi w kuchni. Dla smaku, po to, aby comber jagnięcy z sosem balsamicznym z cytryną i rozmarynem na purée z batatów wyszedł idealny. 

Idealne to będzie soczyste jabłko, do którego nikt się nie dobierał by je ulepszać. Tak, uwielbiam prostotę, zarówno w życiu, jak i w gastronomii, a fakt, że jestem w tej materii zwyczajnie niepełnosprawny zupełnie mi nie przeszkadza i szczerze, gdybym miał do wyboru wyżej wymieniony comber i polskie jabłko, bez wahania wybrałbym drugą opcję. 

Jabłka jem praktycznie codziennie, nie tylko w formie przekąski, ale także, jako właściwy posiłek, często dodając do niego inne produkty - masło orzechowe, sałatę, miód, co kto woli. Ostatnio jednak, jedząc jabłko, chwyciłem za roślinkę, której dotąd nigdy z nim nie łączyłem, a którą również spożywam bardzo często. Chodzi o bazylię, na dwa kęsy jabłka, dodałem kilka listków bazylii i aż się rozpromieniłem. Z miejsca, smak jabłkowo - bazyliowy, stał się mym ulubionym. Kombinacja odżywczego jabłkowego miąższu z olejkiem eterycznym z bazylii wprowadziła mnie w stan chwilowej euforii powodowanej smakiem, który właśnie poznałem. Był cudowny - odżywczy, orzeźwiający i energetyzujący.

Drugim smakiem, bazującym również na jabłku, był smak jabłkowo - ogórkowy, tym razem w postaci soku, którego składniki komponowały się w sposób równie niesamowity i orzeźwiający jak w poprzednim przypadku.  

Jabłko uważam za idealny przykład rodzimego produtku, będącego najlepiej zaprojektowaną formą paliwa dla ludzkiego organizmu. Może być podawane w dowolnej formie, ilości, kombinacji. Jest odżywcze, łatwo przyswajalne i lekkostrawne. Gdybym miał wybrać jeden pokarm, który miałbym spożywać do końca życia, przy jednoczesnym odebraniu mi wszystkich innych kulinarnych możliwości, to wybrałbym właśnie jabłko.

II. Uważam nie

Życie jest wspaniałe. Manifestuje się szeroką gamą barw, uczuć i smaków, którymi możemy cieszyć nasze doczesne kreacje, napawając się możliwościami, jakie daje nam siła twórcza natury. Wszystko, czego doświadczamy w świecie domniemanym, przychodzi do nas właśnie poprzez nią, czy to w formie czynników zewnętrznych, czy też naturalnych uwarunkowań naszych organizmów, które są częścią naturalnego imperium natury - matki, która swym dzieciom ofiarowała wszelkie swe dobrodziejstwa, oczekując w zamian jedynie harmonii i podporządkowania się prostym zasadom scalającym rozległy wszechświat do formy ówcześnie nam znanej.

poniedziałek, 10 kwietnia 2017

I. Uważam nie

Życie w mieście potrafi wnieść wiele chaosu do naszego codziennego funkcjonowania, bywa przewrotne, irytujące i nieznośne, ale są takie momenty, w których pozwalam sobie z dziecięcym uśmiechem i lekkością wejrzeć nań zupełnie niezobowiązująco, przez co spojrzenie na niektóre sprawy i problemy stwarza zupełnie nową przestrzeń. Tak jak dziś. Leżę sobie, obserwując myśli przelatujące przez moją głowę, próbuję znaleźć w nich jakąś regułę, momentami układam je jak klocki. Jest ciepły wieczór, pogrążam się w kolejnym zamyśle, kiedy nagle, przez otwarte w pokoju okno, dobiega mych uszu dźwięk trzepanego, na osiedlowym trzepaku, dywanu. Zmąciło to oczywiście moje rozmyślania, ale mój spokój pozostał niezmącony. Przeciwnie, zrozumiałem jak prozaiczne jest życie, gdy receptą na myślowe bolączki może być dla nas tak banalna czynność. Jeśli dręczy Cie jakiś problem, to po prostu się zmęcz fizycznie, dając jednocześnie odpocząć swemu umysłowi. Zrób coś tak banalnego, do wykonania czego nie potrzebujesz uaktywniać myśli. Biegaj, pływaj, spaceruj, rzucaj, krzycz, trzep dywan, uzewnętrznij się, po czym wróć do siebie, wejrzyj na problem raz jeszcze i znajdź najlepsze rozwiązanie. 


Gdybym był wampirem, piłbym sok z marchwi

Wampiry są istotami, które jednych przerażają, a innych fascynują. Ja jestem gdzieś po środku, gdyż fascynująca i przerażająca jednocześnie jest dla mnie ich wizja wykreowana przez popkulturę. Nie wiem, jak można było z tak istotnego i niezwykle niebezpiecznego zjawiska, jakim jest wampiryzm energetyczny, stworzyć tak banalną bajeczkę dla społeczeństwa, jaką są wampiry żywiące się ludzką krwią.

O wampiryzmie energetycznym uzewnętrznię się w innym czasie, gdyż chciałbym tym razem krótko odnieść się do wynaturzonej wizji wampira i jego zapotrzebowania na ludzką krew, która w dzisiejszych czasach jest wysoce zanieczyszczona i dalece odbiega od swej pierwotnej struktury. Wampiry, które żywiłyby się krwią ówczesnych ludzi, musiałyby stosować przy tym regularną suplementację wspomagającą, gdyż nasza krew jest w coraz gorszym stanie i drastycznie różni się od krwi, którą nosili w sobie nasi przodkowie. Uboższa zawartość witamin i minerałów sprawia, iż jest ona coraz mniej wartościowa, zarówno dla jej nosiciela, jak i potencjalnego pasożyta, który miałby się nią pożywić, w związku z czym rodzi się swoisty żywieniowy problem dla wszystkich, ówcześnie żyjących wampirów. Szybko jednak można sobie z tym problemem poradzić, zmieniając nieznacznie swoje nawyki żywieniowe.

Gdybym to ja był wampirem potrzebującym codziennej porcji ludzkiej krwi, to zdecydowałbym się przejść na o wiele ekonomiczniejsze i zdrowsze paliwo, jakim jest sok z marchwi. Sok wyciśnięty z królowej warzyw ma zbliżony skład i strukturę do ludzkiej krwi, z tą jedną różnicą, że zamiast atomu żelaza, występuje w nim atom magnezu. Cała reszta jest analogią, która stwarza ogromne możliwości nie tylko wampirom, ale przede wszystkim ludziom, którzy mogą w naturalny i jakże prosty sposób podnieść jakość swojej własnej krwi, a tym samym poziom własnego zdrowia, przetłaczając do organizmu organiczną krew, w postaci soku z marchwi. 

środa, 5 kwietnia 2017

Wygrajmy z głodem dzięki topinamburowi

Wiele jest aspektów, w których przemysłowy hodowca roślin ustępuje hodowcy prywatnemu. Najbardziej znaczącym jest oczywiście jakość uprawianych roślin, które traktowane są w zupełnie inny sposób, zarówno pod względem nawożenia, ale także obchodzenia się z nimi. Drugim jest bezpośredni kontakt z producentem, który towarzyszy roślinie w całej drodze rozwoju, będąc zazwyczaj doświadczonym i zaprawionym w sztuce hodowcą, który wie jak nawozić, by nie zepsuć, ani nie zanieczyścić darów natury. Jestem przekonany, że gdyby nie wszechobecny napór sklepowych marek, manipulujących naszymi potrzebami, to większość z nas chętnie zaprzestałaby kupowania w dużych sieciach handlowych, na rzecz mniejszych przedsiębiorców, którzy oferują pewniejsze, bo naturalne, wytwarzane często od pokoleń produkty. Wbrew pozorom nie trzeba się wiele naszukać, by znaleźć odpowiednie źródło ekologicznej żywności. W każdym mieście jest bowiem jakiś ryneczek, na którym co tydzień stoi starsza, sympatyczna pani i oferuje najwspanialsze warzywa i owoce, z własnego ogrodu lub działki, a i chętnie co nieco o nich opowie.

Wczorajszego dnia i ja miałem przyjemność spotkania się z takową starszą panią, u której pojawiłem się niby przypadkiem, po pęczek pietruszki. Kiedy jednak zauważyłem skrzynkę pięknych bulw topinamburu, całkowicie już o niej zapomniałem. Gdy go rozpoznałem, starsza pani była mocno zdziwiona tym faktem, ale z pewnością ucieszyło ją, iż może mi opowiedzieć o tej niezwykłej roślinie. I tak w pierwszej kolejności dowiedziałem się, że topinambur świetnie reguluje ciśnienie krwi, a sam doktor z pobliskiej przychodni ostatnio zakupił kilka skrzynek od wspomnianej kobiety (plus dla pana doktora za zwrot ku naturalnej profilaktyce). Mało tego, jest świetnym towarzyszem wszelkich kuracji odchudzających, walki z cukrzycą oraz sezonowego oczyszczania organizmu. 
Jak go podawać? Tutaj ukłon w stronę pani, która edukowała już nie tylko mnie, ale także kilka innych osób, przysłuchujących się naszej wcześniejszej dyskusji. Otóż drodzy państwo, jak nam się żywnie podoba. Nawet chipsy można dzieciom z topinamburu zrobić, tak samo pyszne jak te, które pani starsza robi swoim prawnukom. I, tu cytując: "takie chipsy można dziecku dać, a nie te śmieciowe ze sklepu". Jak tu się nie zgodzić? 

Przy okazji, wiedząc, że topinambur nie potrzebuje zbyt wiele opieki, ani specjalnych warunków do prawidłowego rozrostu, stwierdziłem, że z powodzeniem mogę go zasadzić u siebie na działce, toteż zasięgnąłem potrzebnych ku temu informacji od pani z rynku i już po chwili miałem w ręku reklamówkę mniejszych bulw, idealnych na sadzonki. I tym razem nie obyło się bez interesujących informacji. Dowiedziałem się bowiem, w ramach ciekawostki, że topinambur znacząco przysłużył się do odniesionego przez Napoleona zwycięstwa w wojnie, bądź bitwie, o której szczegóły nie zapytałem, przez wzgląd na mniejsze zainteresowanie takimi detalami. Istotnym był fakt, iż błądzący na obcych terenach Napoleon, znalazł przypadkowo pole uprawne topinamburu, co pozwoliło mu wykarmić swoją armię i przetrwać dłuższy okres walki. Rozmach niesamowity, podobnie jak uśmiech pani, przyznającej się nieśmiało, że interesuje się historią. Widok tak uroczy, że aż trudno go opisać. Przyszedłem po pietruszkę, odchodzę z dwoma reklamówkami topinamburu, mini lekcją historii i ogromnym uśmiechem na twarzy. Próżno szukać lepszej obsługi w jakimkolwiek sklepie.

Na koniec naszej rozmowy, z ust starszej pani, padło piękne zdanie, które skłania mnie do refleksji nad tym naszym człowieczeństwem: "Panie, topinamburem to można by wszystkich głodujących nakarmić."  Jeżeli można, to dlaczego nikt dotąd nie spróbował?



Jeżeli zainteresował Cię ten artykuł i chciałbyś dowiedzieć się więcej o właściwościach odżywczych topinamburu i jego możliwych zastosowaniach, zajrzyj na drogadosiebie.pl i sprawdź czym jeszcze może Cię zaskoczyć. 

wtorek, 4 kwietnia 2017

Dlaczego mięso nam nie smakuje?

Jakiś czas temu znajomy zwrócił mi uwagę na pewien mały szczegół, który całkowicie mi dotąd umknął, a który potwierdza tezę o tym, iż ludzki organizm nie jest przystosowany do spożywania i trawienia mięsa. 
Przyjmując, że człowiek instynktownie dobiera sobie wszystko to, co jest dla niego dobre i przyjemne, to w kwestiach kulinarnych będzie kierował się smakiem. Smacznym określimy owoce, warzywa, orzechy - wszystko to, co wyraża się jakąś paletą smaków, która z kolei przypada nam do gustu. 
Jak wygląda sprawa z mięsem? Czy mięso nam smakuje? Pomyli się ten, kto pochopnie odpowie twierdząco. Mięso nie ma szczególnego smaku, a dla ludzkich bodźców smakowych jest zwyczajnie mało atrakcyjne. To co nam smakuje, to przyprawy, które w postaci panier, marynat, sosów i różnego rodzaju dodatków, towarzyszą mięsu. Dzięki nim nasze zmysły smakowe zostają oszukane, a my zjadamy coś, co nam w gruncie rzeczy nie smakuje.

wtorek, 14 marca 2017

Sokowirówka

Niewiele jest płaszczyzn porozumienia pomiędzy nowoczesną technologią, nastawioną na konsumpcyjny tryb życia ówczesnych ziemian, a naturalnym dobrodziejstwem ich matki. Zazwyczaj technologia próbuje wypierać naturę, pozornie bazując na jej źródłach, całkowicie lub częściowo mutując jej naturalizm w coś pozornie przydatnego i zrozumiałego, co w moim odczuciu jest zwyczajnie efektem wynaturzonej ludzkiej próżności.

Niewiele jest wynalazków, które nie rezygnują z naturalnych uwarunkowań czy produktów pochodzenia naturalnego, a ponadto korzystnie je wykorzystują. Do tej wąskiej grupy zaliczyłbym rower, który jest według mnie jednym z ciekawszych rozwiązań ludzkości, zarówno przez wzgląd na swoją prostotę, funkcjonalność, a także powszechność. Nie o nim jednak rzecz.

Sokowirówka jest jednym z tych pozytywnych wynalazków, z których chętnie korzystam, a który łączy w sobie dary matki natury z twórczą inwencją umysłu ludzkiego. Efektem takowego romansu jest wypełniony po brzegi dzbanek fantastycznej, wręcz kipiącej zdrowiem mieszanki warzywno-owocowej, która zachwyca paletą barw, smaków oraz różnorodną kompozycją witaminowo-mineralną.

Bazowym składnikiem naszego dzisiejszego soku będzie marchew oraz jabłko. Sok z marchwi, z racji swego strukturalnego podobieństwa do ludzkiej krwi, może śmiało zastąpić codzienną porcję mleka, które według mojej wiedzy, wcale nie jest tak wartościowe, jak się nam wmawia. W towarzystwie marchwi wystąpi dziś jabłko, z racji swej popularności i ogólnego dlań uwielbienia. Taki duet mógłby stanowić codzienną podstawę naszej diety, zapewniając nam dawkę witamin i minerałów, wzmacniających nasz organizm na wielu jego poziomach, skutecznie chroniąc go przed wieloma infekcjami i chorobami, w tym najgroźniejszym ówczesnym zagrożeniem - nowotworem. Do tego duetu dorzuciłem śliwki, których właściwości pomogą ustrzec się przed zaparciami i miażdżycą, a dodatkowo wzmocnią marchewkowe działanie przeciwnowotworowe. Kolejnymi elementami naszej dzisiejszej układanki są seler i pietruszka, oczywiście w części korzennej. Do części naciowej, zdecydowanie polecałbym blender. Pietruszka i seler to gwarancja wzmocnionej odporności, ale również korzystnego wpływu na narządy wewnętrzne oraz wzmocnienia włosów, skóry i paznokci. Na koniec dość zaskakujący duet, który uzupełni nasz dzisiejszy sok - pomarańcza w parze z kalafiorem. Niespodziewane zestawienie, ale któż mi zabroni? Zaznaczę, że kalafior wykorzystałem razem z oplatającymi jego główkę liśćmi, które nadały całości intensywnego aromatu i smaku. Zawarte w nim składniki chronią ludzki organizm przed wrzodami oraz reumatyzmem. A pomarańcza, jak to pomarańcza, wspaniale smakuje, do tego jest swoistą bombą witamin i energii, która pobudza nas do uśmiechu;)

A teraz pomyśl.. prawdopodobnie nigdy w życiu nie zjesz surowego kalafiora w połączeniu z pomarańczą. Brzmi to dość irracjonalnie i mogłoby to zwyczajnie być nieco skomplikowane. A tak, chwila pracy, trochę bałaganu oraz własnej inwencji twórczej i masz niezwykły, zdrowy i smaczny sok, który doładuje Cię niezbędnymi dla zdrowia składnikami.

sobota, 14 stycznia 2017

Kosmetyczna dynia

Wiele osób, chcąc zadbać o swoją urodę, ucieka się do stosowania chemicznych kosmetyków, które nawet jeśli zawierają naturalne składniki, to są one przetworzone i zdecydowanie trudniej wchłanialne przez nasz organizm, niż składniki organiczne. Zamiast tego, co wydaje nam się częstokroć zbyt banalne i irracjonalne by mogło zadziałać, możemy bez żadnych obaw zacząć stosować kosmetyki naturalne, które oczywiście w gruncie rzeczy kosmetykami nie są, gdyż możemy używać naturalnych produktów w postaci 'surowej', bez wcześniejszego przygotowania.

Idealnym tego przykładem jest dynia, której surowe kawałki posłużą nam do nawilżenia twarzy. Pocierając ją nimi, usuwamy dodatkowo nadmiar tłuszczu zgromadzony na powierzchni czoła i okolic nosa. Sok z dyni zastosujemy jako tonik regenerujący i odżywiający skórę. Dzięki zawartości witamin z grupy B, wykorzystamy ją w celu ochrony przed promieniowaniem ultrafioletowym oraz jako produkt łagodzący stany zapalne. Właściwości przeciwpasożytnicze i działanie przeciwnowotworowe czynią ją także naturalnym lekiem, z którego możemy korzystać bez jakiejkolwiek obawy o przedawkowanie, czy nieumiejętne stosowanie.

Właściwie możemy wszystko, a wszystko zależne jest od naszych intencji. W dzisiejszych czasach szkopuł tkwi jednak w naszym postrzeganiu. Człowiek smarujący się kremem uznany zostanie za normalnego, cywilizowanego człowieka, natomiast ten, który smaruje się dynią, będzie niejednokrotnie określony mianem dzikusa. I tu rodzi się pytanie: Czy na prawdę tak dumni winniśmy być z naszego 'ucywilizowania'? 

czwartek, 5 stycznia 2017

Lìzhī - śliwka chińska


Liczi, nazywane również kurzym językiem, jest jedynym w swoim rodzaju', niesamowicie smacznym potentatem przeciwnowotworowym, który w czasach starożytnych Chin uchodził za owoc dodający sił witalnych i poprawiający nastrój. Obecnie wiemy, iż jego działanie nie ogranicza się wyłącznie do poprawiania nam humoru, aczkolwiek jest to cecha niezwykle przekonująca do jego spożycia. Owoc jest bogaty w duże ilości witaminy C oraz potasu, dzięki czemu wzmacnia nasz organizm, regulując przy tym ciśnienie krwi, korzystnie wpływając na nasze serce, utrzymując w zdrowiu i sile naczynia krwionośne. Ponadto zawiera w sobie witaminy: B6, E, K, tiaminę, ryboflawinę, niacynę oraz minerały: wapń, magnez, żelazo, fosfor, sód i cynk. Wspomniane już działanie przeciwnowotworowe liczi zawdzięcza pokaźnej porcji antyoksydantów. Regularne spożywanie liczi może chronić nas przed tzw. stresem oksydacyjnym (stanem zakłóconej równowagi pomiędzy wolnymi rodnikami, a oksydantami) prowadzącym do możliwości zaistnienia wielu różnych chorób, w tym nowotworów. Dzięki zawartości polifenoli, śliwka chińska może wspomagać profilaktykę przeciwmiażdżycową. Liczi wykazuje również działanie przeciwwirusowe i przeciwzapalne. Z lekkim dystansem powinny do niego podejść osoby będące w trakcie odchudzania lub cierpiące na cukrzycę, gdyż owoc zawiera w sobie duże ilości cukrów. Jako ciekawostkę wspomnieć warto, iż możliwościami liczi, zachwycał się sam Konfucjusz.


Pod zrogowaciałą skorupką owocu znajduje się delikatny, słodkawy miąższ, okalający brązową pestkę.

wtorek, 3 stycznia 2017

Niemy krzyk – na smyczy farmaceutów

Wiele jest spraw, które mi się nie podobają i to nie przez wzgląd na moje 'widzimisię', tylko dedukcję połączoną z odrobiną czystej, dziecięcej, nieskażonej żadnymi dogmatami, ani narzuconymi normami obserwacji. Owa niezależność, którą umożliwia mi pozostanie na stanowisku obserwatora, pozwala na kreowanie całkiem śmiałych, żeby nie powiedzieć zuchwałych wniosków. Czy nie jest bowiem zuchwale podważać aspekty tak niepodważalne w dzisiejszym świecie – szczerość polityków, duchowość duchownych, czy też kompetencje konwencjonalnych medyków? Otóż nie, nie jest. A wszystko co uznane za pewnik, winno być najpierwej poddane w wątpliwość. Tak więc, dziś nieco o tych wątpliwościach względem medyków.

Ułożyliśmy świat nasz w taki sposób, iż największą dozą zaufania obdarzyliśmy tych, którzy winni być najczęściej sprawdzani i najczęściej kontrolowani przez nas samych, przez nasz zdrowy rozsądek, a tymczasem pozostawiliśmy ich samych sobie. Ich decyzje w większości przypadków nie są poddawane jakiejkolwiek analizie, nie pytamy, nie opiniujemy, po prostu wypełniamy ich polecenia. Bezgranicznie im ufamy, choć ufność ta wynika raczej z naszych obaw niż pokładanych w nich nadziei. Dzieje się to wszystko przez politykę strachu i agresji, która jest nam wpajana do umysłów. Mamy się bać o swoje zdrowie, życie i potulnie wypełniać wszelkie instrukcje, jak mamy o to życie i zdrowie zadbać, co niestety nie do końca przekłada się na rzeczywiste efekty poprawy zdrowia i jakości życia.

Zawiść
Wiele jest powodów dla których medycyna konwencjonalna od samego swojego początku rywalizuje ze starszą i potężniejszą od siebie siłą natury. Jednym z nich jest zawiść, która tak pięknie manifestuje się w przypadku, kiedy nagle nagłaśniana zostaje sytuacja, w której jakiś znachor przyczynia się mniej lub bardziej do zagrożenia zdrowia lub życia jakiejś nieświadomej i naiwnej istoty, która zaufała jego szarlatańskim metodom leczenia. Medycyna konwencjonalna wyskakuje wtedy zza krzaka, w towarzystwie jak zawsze rzetelnych i kompetentnych mediów i wytykając palcem znachora, krzyczy na cały głos: Widzicie! Oni się mylą, tylko ja mam rację, tylko ja wiem jak was ochronić. Nie zbierajcie ziół, bo na pewno umrzecie. Ileż jest jednak przypadków błędów lekarskich, które pozbawiły kogoś życia? Iluż osobom odmówiono pomocy, ilu źle zdiagnozowano chorobę? Ja nie oskarżam nikogo, tylko pokazuję, że ów znachor jest tak samo omylny jak lekarz, który źle dobierze pacjentowi dawki leku. Tam gdzie pojawia się czynnik ludzki, tam musi być również przestrzeń na pomyłki.

Zazdrość
Kolejnym powodem, przeplatającym się niejako z zawiścią, jest zazdrość. Przeczytałem kiedyś pewną książkę traktującą o urynoterapii, jako metodzie walki z nowotworem. Jej autor, będący zarazem lekarzem i twórcą tej niezwykle kontrowersyjnej metody, twierdził, iż udało mu się wyleczyć z nowotworu wielu ludzi, wśród których znajdowały się osoby, którym lekarze dawali maksymalnie kilka tygodni życia. Autor opisywał ich przypadki, to z jakim nowotworem mieli do czynienia oraz jakie kroki podejmował, w celu ich wyleczenia. Co ciekawe, za każdym razem odnosił sukces w postaci pełnego wyzdrowienia pacjenta. Najbardziej zaskakująca i intrygująca była jednak reakcja lekarzy, którzy zetknęli się z wynikami jego pracy. W każdym przypadku twierdzono bowiem, że to nie mógł być nowotwór, skoro został wyleczony. Łatwiej było im przyjąć gorycz porażki, związanej z błędną diagnozą, niż fakt, iż ktoś był w stanie dokonać tego, czego im się nie udało. Najgorsze jest jednak samo podejście lekarzy do nowotworu. Z ich reakcji na urynoterapię wynika, iż nie wierzą oni w możliwość wyleczenia raka, traktując go niejako niczym wyrok skazujący nas prędzej czy później na śmierć. Dlaczego? Uważam, że naturalną reakcją powinno być zainteresowanie się efektami tej terapii i przedsięwzięcie kroków w celu jej zbadania i rozpowszechnienia, a tymczasem otrzymujemy diagnozę: skoro się udało, to nie mógł być nowotwór.

Mamona
Najstraszniejszym i najobrzydliwszym powodem rywalizacji medycyny konwencjonalnej z naturą jest jednak kwestia ekonomiczna. Zdrowe społeczeństwo nie jest bowiem społeczeństwem opłacalnym dla tych, którzy dysponują medykamentami konwencjonalnymi. I tutaj napotykamy na pewien błąd rzeczywistości, w której egzystujemy. Zaczynamy się zastanawiać kto tak na prawdę nas leczy i czy w ogóle leczy, skoro z jednej strony idziemy do lekarza w poszukiwaniu recepty na zdrowie, a z drugiej strony przepisuje on nam wyłącznie produkty będące źródłem utrzymania ogromnych przemysłów farmaceutycznych, które bez naszych chorób nie mają racji bytu. Czyż nie zależy im na tym, abyśmy regularnie chorowali? Czyż nie z tego się utrzymują?
Nie wnikam w intencje lekarzy, każdy będzie rozliczany według własnego systemu wartości. Chcę jedynie przewiercić dziewiczy otwór w murze, którym otoczyli wasz umysł, wasze serca. Nic tu nie jest tym, na co wygląda. To nie lekarze nas leczą, tylko farmaceuci. Lekarz jest jedynie powiernikiem na smyczy przemysłu farmaceutycznego, zarabiającego niewyobrażalne sumy pieniędzy na leczeniu nas z chorób, które daliśmy sobie wmówić. To oni potrzebują nas, a nie my ich. To oni zarabiają na uzdrawianiu nas. Już nigdy nie będziesz zdrowy, jeśli pozwolisz, żeby leczył Cie przemysł farmaceutyczny, który zarabia na produkcji leków. Banał.

Dlaczego lekarz nigdy nie polecił Ci (a przynajmniej nie zrobił tego drogą oficjalną) naturalnych środków? Dlaczego nie zasugerował, że, aby lepiej uchronić się przed chorobą, nie wystarczy reagować na jej symptomy, ale najlepiej w ogóle nie dawać jej możliwości zaistnienia w zdrowym organizmie. Dlaczego leczą nas chorzy lekarze? Nie chodzi mi tu tylko o stan ich psychiki, ale przede wszystkim o stan ich form fizycznych, co jest największym przejawem hipokryzji konwencjonalnej medycyny, który aż skacze do naszych oczu – dowodem na to, że oni nie wiedzą o czym mówią. Dlaczego tak niszczy się naturalnych medyków, określając ich mianem szarlatanów, którzy tylko czyhają by wpędzić nas do grobu? Naturalnego medyka nie wiąże sieć zależności, w której medyk konwencjonalny jest ostatnim ogniwem, mającym zasugerować obywatelowi jedynie słuszną możliwość. Czegoś wam to nie przypomina?

I tak to właśnie działa. Lekarzy wiążą umowy ze szpitalami, które wiążą umowy z ministerstwami, które wiążą umowy z rządami, które ściśle współpracują z właścicielami gigantów farmaceutycznych. Kiedy idę więc do lekarza, to nie on mnie leczy, tylko jakaś niesamowicie perfidna maszyna do zarabiania pieniędzy z drugiego końca świata. Lekarz mi tylko podaje produkt jej działalności.

Reklama dźwignią handlu
Biorąc pod uwagę wszelkie prognozy i tendencje (i reklamy) – jeśli nie zabije mnie rak, zrobi to cukrzyca, bądź inny zespół niespokojnych nóg. Ironizuję. Z taką samą zaciekłością, z jaką robią to producenci leków i wszelkiego rodzaju lekopodobnych bzdur. Tabletki antystresowe dla psa? Na prawdę?
Natłok reklam, które w każdej chwili, z każdej możliwej strony skaczą nam do oczu i uszu, aż kuje. Przerasta to wszelkie normy i całkowicie wykracza poza dobre maniery. Nadgorliwość bywa gorsza od faszyzmu i w tym przypadku to powiedzenie idealnie się sprawdza. Reklamy nie sugerują, one wręcz wmawiają nam wszelkiego rodzaju schorzenia mniejsze lub większe, których my, po obejrzeniu reklamy leku, zwyczajnie zaczynamy się doszukiwać we własnym organizmie. Ktoś powie, że farmaceuci reagują na potrzeby rozwijającego się świata i coraz bardziej rozwiniętych chorób, które nas atakują. Abstrahując od tego gdzie i przez kogo są tworzone te choroby, gdyż zdałoby się na to poświęcić osobny wywód, z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością, śmiem twierdzić, że farmaceuci nie reagują na potrzeby zmieniającego się świata, postępującego rozwoju i coraz sprytniejszych chorób, oni po prostu w bezczelny i podświadomy sposób handlują naszą uwagą, naszym zaufaniem i strachem o własne zdrowie.

Nie chcę być źle zrozumiany. Nie uważam, że cały stworzony przez ludzi system lecznictwa jest zły. Być może jego założenia były całkiem szlachetne, ale w miarę upływu czasu, zaczęto popełniać dziwne błędy, podejmować niezrozumiałe decyzje, które w dość jednoznaczny sposób pokazują, że system ów minął się ze swoim podstawowym założeniem, jakim było skuteczne leczenie ludzi (a przynajmniej chcę wierzyć w takowe pierwotne założenia). Jednakże, kiedy w grę wchodzą pieniądze, na prawdę duże pieniądze, człowiek jest zdolny do wszystkiego. Umysł ludzki nie raz udowadniał, iż żądza pieniądza deformuje jego postawę moralną i całkowicie zmienia postrzeganie dobra i zła. Właśnie dlatego uważam, że całkowite zaufanie względem konwencjonalnej medycyny jest głupotą, która w szerszej perspektywie wyrządzi nam więcej dobrego, niż złego. Ponadto mniemam, iż kolejną głupotą jest całkowite odmawianie zasług medycynie naturalnej, odbieranie jej szansy na pokazanie pełni swoich możliwości, które, patrząc obiektywnie, całkowicie chcemy zablokować.
I mimo, iż wiem jak rażący to problem i jak ewidentnie obnaża odgórnie narzucony system kontroli, to już na nic nie liczę. Prędzej doczekam się uwag o stylistykę tego wyrzutu lub oskarżeń o zarzucanie lekarzom braku kompetencji, niż tego, że zaszczepię nim w Tobie nutkę zwątpienia.

Brak mi sił, brak mi słów, a i śmiech mi nieco zelżał.

To nie bunt.

To niemy krzyk serca, które patrząc na świat,
do rozumu dojść nie może, kto nas wszystkich na to nabrał..