wtorek, 3 stycznia 2017

Niemy krzyk – na smyczy farmaceutów

Wiele jest spraw, które mi się nie podobają i to nie przez wzgląd na moje 'widzimisię', tylko dedukcję połączoną z odrobiną czystej, dziecięcej, nieskażonej żadnymi dogmatami, ani narzuconymi normami obserwacji. Owa niezależność, którą umożliwia mi pozostanie na stanowisku obserwatora, pozwala na kreowanie całkiem śmiałych, żeby nie powiedzieć zuchwałych wniosków. Czy nie jest bowiem zuchwale podważać aspekty tak niepodważalne w dzisiejszym świecie – szczerość polityków, duchowość duchownych, czy też kompetencje konwencjonalnych medyków? Otóż nie, nie jest. A wszystko co uznane za pewnik, winno być najpierwej poddane w wątpliwość. Tak więc, dziś nieco o tych wątpliwościach względem medyków.

Ułożyliśmy świat nasz w taki sposób, iż największą dozą zaufania obdarzyliśmy tych, którzy winni być najczęściej sprawdzani i najczęściej kontrolowani przez nas samych, przez nasz zdrowy rozsądek, a tymczasem pozostawiliśmy ich samych sobie. Ich decyzje w większości przypadków nie są poddawane jakiejkolwiek analizie, nie pytamy, nie opiniujemy, po prostu wypełniamy ich polecenia. Bezgranicznie im ufamy, choć ufność ta wynika raczej z naszych obaw niż pokładanych w nich nadziei. Dzieje się to wszystko przez politykę strachu i agresji, która jest nam wpajana do umysłów. Mamy się bać o swoje zdrowie, życie i potulnie wypełniać wszelkie instrukcje, jak mamy o to życie i zdrowie zadbać, co niestety nie do końca przekłada się na rzeczywiste efekty poprawy zdrowia i jakości życia.

Zawiść
Wiele jest powodów dla których medycyna konwencjonalna od samego swojego początku rywalizuje ze starszą i potężniejszą od siebie siłą natury. Jednym z nich jest zawiść, która tak pięknie manifestuje się w przypadku, kiedy nagle nagłaśniana zostaje sytuacja, w której jakiś znachor przyczynia się mniej lub bardziej do zagrożenia zdrowia lub życia jakiejś nieświadomej i naiwnej istoty, która zaufała jego szarlatańskim metodom leczenia. Medycyna konwencjonalna wyskakuje wtedy zza krzaka, w towarzystwie jak zawsze rzetelnych i kompetentnych mediów i wytykając palcem znachora, krzyczy na cały głos: Widzicie! Oni się mylą, tylko ja mam rację, tylko ja wiem jak was ochronić. Nie zbierajcie ziół, bo na pewno umrzecie. Ileż jest jednak przypadków błędów lekarskich, które pozbawiły kogoś życia? Iluż osobom odmówiono pomocy, ilu źle zdiagnozowano chorobę? Ja nie oskarżam nikogo, tylko pokazuję, że ów znachor jest tak samo omylny jak lekarz, który źle dobierze pacjentowi dawki leku. Tam gdzie pojawia się czynnik ludzki, tam musi być również przestrzeń na pomyłki.

Zazdrość
Kolejnym powodem, przeplatającym się niejako z zawiścią, jest zazdrość. Przeczytałem kiedyś pewną książkę traktującą o urynoterapii, jako metodzie walki z nowotworem. Jej autor, będący zarazem lekarzem i twórcą tej niezwykle kontrowersyjnej metody, twierdził, iż udało mu się wyleczyć z nowotworu wielu ludzi, wśród których znajdowały się osoby, którym lekarze dawali maksymalnie kilka tygodni życia. Autor opisywał ich przypadki, to z jakim nowotworem mieli do czynienia oraz jakie kroki podejmował, w celu ich wyleczenia. Co ciekawe, za każdym razem odnosił sukces w postaci pełnego wyzdrowienia pacjenta. Najbardziej zaskakująca i intrygująca była jednak reakcja lekarzy, którzy zetknęli się z wynikami jego pracy. W każdym przypadku twierdzono bowiem, że to nie mógł być nowotwór, skoro został wyleczony. Łatwiej było im przyjąć gorycz porażki, związanej z błędną diagnozą, niż fakt, iż ktoś był w stanie dokonać tego, czego im się nie udało. Najgorsze jest jednak samo podejście lekarzy do nowotworu. Z ich reakcji na urynoterapię wynika, iż nie wierzą oni w możliwość wyleczenia raka, traktując go niejako niczym wyrok skazujący nas prędzej czy później na śmierć. Dlaczego? Uważam, że naturalną reakcją powinno być zainteresowanie się efektami tej terapii i przedsięwzięcie kroków w celu jej zbadania i rozpowszechnienia, a tymczasem otrzymujemy diagnozę: skoro się udało, to nie mógł być nowotwór.

Mamona
Najstraszniejszym i najobrzydliwszym powodem rywalizacji medycyny konwencjonalnej z naturą jest jednak kwestia ekonomiczna. Zdrowe społeczeństwo nie jest bowiem społeczeństwem opłacalnym dla tych, którzy dysponują medykamentami konwencjonalnymi. I tutaj napotykamy na pewien błąd rzeczywistości, w której egzystujemy. Zaczynamy się zastanawiać kto tak na prawdę nas leczy i czy w ogóle leczy, skoro z jednej strony idziemy do lekarza w poszukiwaniu recepty na zdrowie, a z drugiej strony przepisuje on nam wyłącznie produkty będące źródłem utrzymania ogromnych przemysłów farmaceutycznych, które bez naszych chorób nie mają racji bytu. Czyż nie zależy im na tym, abyśmy regularnie chorowali? Czyż nie z tego się utrzymują?
Nie wnikam w intencje lekarzy, każdy będzie rozliczany według własnego systemu wartości. Chcę jedynie przewiercić dziewiczy otwór w murze, którym otoczyli wasz umysł, wasze serca. Nic tu nie jest tym, na co wygląda. To nie lekarze nas leczą, tylko farmaceuci. Lekarz jest jedynie powiernikiem na smyczy przemysłu farmaceutycznego, zarabiającego niewyobrażalne sumy pieniędzy na leczeniu nas z chorób, które daliśmy sobie wmówić. To oni potrzebują nas, a nie my ich. To oni zarabiają na uzdrawianiu nas. Już nigdy nie będziesz zdrowy, jeśli pozwolisz, żeby leczył Cie przemysł farmaceutyczny, który zarabia na produkcji leków. Banał.

Dlaczego lekarz nigdy nie polecił Ci (a przynajmniej nie zrobił tego drogą oficjalną) naturalnych środków? Dlaczego nie zasugerował, że, aby lepiej uchronić się przed chorobą, nie wystarczy reagować na jej symptomy, ale najlepiej w ogóle nie dawać jej możliwości zaistnienia w zdrowym organizmie. Dlaczego leczą nas chorzy lekarze? Nie chodzi mi tu tylko o stan ich psychiki, ale przede wszystkim o stan ich form fizycznych, co jest największym przejawem hipokryzji konwencjonalnej medycyny, który aż skacze do naszych oczu – dowodem na to, że oni nie wiedzą o czym mówią. Dlaczego tak niszczy się naturalnych medyków, określając ich mianem szarlatanów, którzy tylko czyhają by wpędzić nas do grobu? Naturalnego medyka nie wiąże sieć zależności, w której medyk konwencjonalny jest ostatnim ogniwem, mającym zasugerować obywatelowi jedynie słuszną możliwość. Czegoś wam to nie przypomina?

I tak to właśnie działa. Lekarzy wiążą umowy ze szpitalami, które wiążą umowy z ministerstwami, które wiążą umowy z rządami, które ściśle współpracują z właścicielami gigantów farmaceutycznych. Kiedy idę więc do lekarza, to nie on mnie leczy, tylko jakaś niesamowicie perfidna maszyna do zarabiania pieniędzy z drugiego końca świata. Lekarz mi tylko podaje produkt jej działalności.

Reklama dźwignią handlu
Biorąc pod uwagę wszelkie prognozy i tendencje (i reklamy) – jeśli nie zabije mnie rak, zrobi to cukrzyca, bądź inny zespół niespokojnych nóg. Ironizuję. Z taką samą zaciekłością, z jaką robią to producenci leków i wszelkiego rodzaju lekopodobnych bzdur. Tabletki antystresowe dla psa? Na prawdę?
Natłok reklam, które w każdej chwili, z każdej możliwej strony skaczą nam do oczu i uszu, aż kuje. Przerasta to wszelkie normy i całkowicie wykracza poza dobre maniery. Nadgorliwość bywa gorsza od faszyzmu i w tym przypadku to powiedzenie idealnie się sprawdza. Reklamy nie sugerują, one wręcz wmawiają nam wszelkiego rodzaju schorzenia mniejsze lub większe, których my, po obejrzeniu reklamy leku, zwyczajnie zaczynamy się doszukiwać we własnym organizmie. Ktoś powie, że farmaceuci reagują na potrzeby rozwijającego się świata i coraz bardziej rozwiniętych chorób, które nas atakują. Abstrahując od tego gdzie i przez kogo są tworzone te choroby, gdyż zdałoby się na to poświęcić osobny wywód, z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością, śmiem twierdzić, że farmaceuci nie reagują na potrzeby zmieniającego się świata, postępującego rozwoju i coraz sprytniejszych chorób, oni po prostu w bezczelny i podświadomy sposób handlują naszą uwagą, naszym zaufaniem i strachem o własne zdrowie.

Nie chcę być źle zrozumiany. Nie uważam, że cały stworzony przez ludzi system lecznictwa jest zły. Być może jego założenia były całkiem szlachetne, ale w miarę upływu czasu, zaczęto popełniać dziwne błędy, podejmować niezrozumiałe decyzje, które w dość jednoznaczny sposób pokazują, że system ów minął się ze swoim podstawowym założeniem, jakim było skuteczne leczenie ludzi (a przynajmniej chcę wierzyć w takowe pierwotne założenia). Jednakże, kiedy w grę wchodzą pieniądze, na prawdę duże pieniądze, człowiek jest zdolny do wszystkiego. Umysł ludzki nie raz udowadniał, iż żądza pieniądza deformuje jego postawę moralną i całkowicie zmienia postrzeganie dobra i zła. Właśnie dlatego uważam, że całkowite zaufanie względem konwencjonalnej medycyny jest głupotą, która w szerszej perspektywie wyrządzi nam więcej dobrego, niż złego. Ponadto mniemam, iż kolejną głupotą jest całkowite odmawianie zasług medycynie naturalnej, odbieranie jej szansy na pokazanie pełni swoich możliwości, które, patrząc obiektywnie, całkowicie chcemy zablokować.
I mimo, iż wiem jak rażący to problem i jak ewidentnie obnaża odgórnie narzucony system kontroli, to już na nic nie liczę. Prędzej doczekam się uwag o stylistykę tego wyrzutu lub oskarżeń o zarzucanie lekarzom braku kompetencji, niż tego, że zaszczepię nim w Tobie nutkę zwątpienia.

Brak mi sił, brak mi słów, a i śmiech mi nieco zelżał.

To nie bunt.

To niemy krzyk serca, które patrząc na świat,
do rozumu dojść nie może, kto nas wszystkich na to nabrał..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz