Wiele
jest spraw, które mi się nie podobają i to nie przez wzgląd na
moje 'widzimisię', tylko dedukcję połączoną z odrobiną czystej,
dziecięcej, nieskażonej żadnymi dogmatami, ani narzuconymi normami
obserwacji. Owa niezależność, którą umożliwia mi pozostanie na
stanowisku obserwatora, pozwala na kreowanie całkiem śmiałych,
żeby nie powiedzieć zuchwałych wniosków. Czy nie jest bowiem
zuchwale podważać aspekty tak niepodważalne w dzisiejszym świecie
– szczerość polityków, duchowość duchownych, czy też
kompetencje konwencjonalnych medyków? Otóż nie, nie jest. A
wszystko co uznane za pewnik, winno być najpierwej poddane w
wątpliwość. Tak więc, dziś nieco o tych wątpliwościach
względem medyków.
Ułożyliśmy
świat nasz w taki sposób, iż największą dozą zaufania
obdarzyliśmy tych, którzy winni być najczęściej sprawdzani i
najczęściej kontrolowani przez nas samych, przez nasz zdrowy
rozsądek, a tymczasem pozostawiliśmy ich samych sobie. Ich decyzje
w większości przypadków nie są poddawane jakiejkolwiek analizie,
nie pytamy, nie opiniujemy, po prostu wypełniamy ich polecenia.
Bezgranicznie im ufamy, choć ufność ta wynika raczej z naszych
obaw niż pokładanych w nich nadziei. Dzieje się to wszystko przez
politykę strachu i agresji, która jest nam wpajana do umysłów.
Mamy się bać o swoje zdrowie, życie i potulnie wypełniać
wszelkie instrukcje, jak mamy o to życie i zdrowie zadbać, co
niestety nie do końca przekłada się na rzeczywiste efekty poprawy
zdrowia i jakości życia.
Zawiść
Wiele jest
powodów dla których medycyna konwencjonalna od samego swojego
początku rywalizuje ze starszą i potężniejszą od siebie siłą
natury. Jednym z nich jest zawiść, która tak pięknie manifestuje
się w przypadku, kiedy nagle nagłaśniana zostaje sytuacja, w
której jakiś znachor przyczynia się mniej lub bardziej do
zagrożenia zdrowia lub życia jakiejś nieświadomej i naiwnej
istoty, która zaufała jego szarlatańskim metodom leczenia.
Medycyna konwencjonalna wyskakuje wtedy zza krzaka, w towarzystwie
jak zawsze rzetelnych i kompetentnych mediów i wytykając palcem
znachora, krzyczy na cały głos: Widzicie! Oni się mylą, tylko
ja mam rację, tylko ja wiem jak was ochronić. Nie zbierajcie ziół,
bo na pewno umrzecie. Ileż jest jednak przypadków błędów
lekarskich, które pozbawiły kogoś życia? Iluż osobom odmówiono
pomocy, ilu źle zdiagnozowano chorobę? Ja nie oskarżam nikogo,
tylko pokazuję, że ów znachor jest tak samo omylny jak lekarz,
który źle dobierze pacjentowi dawki leku. Tam gdzie pojawia się
czynnik ludzki, tam musi być również przestrzeń na pomyłki.
Zazdrość
Kolejnym
powodem, przeplatającym się niejako z zawiścią, jest zazdrość.
Przeczytałem kiedyś pewną książkę traktującą o urynoterapii,
jako metodzie walki z nowotworem. Jej autor, będący zarazem
lekarzem i twórcą tej niezwykle kontrowersyjnej metody, twierdził,
iż udało mu się wyleczyć z nowotworu wielu ludzi, wśród których
znajdowały się osoby, którym lekarze dawali maksymalnie kilka
tygodni życia. Autor opisywał ich przypadki, to z jakim nowotworem
mieli do czynienia oraz jakie kroki podejmował, w celu ich
wyleczenia. Co ciekawe, za każdym razem odnosił sukces w postaci
pełnego wyzdrowienia pacjenta. Najbardziej zaskakująca i
intrygująca była jednak reakcja lekarzy, którzy zetknęli się z
wynikami jego pracy. W każdym przypadku twierdzono bowiem, że to
nie mógł być nowotwór, skoro został wyleczony. Łatwiej było im
przyjąć gorycz porażki, związanej z błędną diagnozą, niż
fakt, iż ktoś był w stanie dokonać tego, czego im się nie udało.
Najgorsze jest jednak samo podejście lekarzy do nowotworu. Z ich
reakcji na urynoterapię wynika, iż nie wierzą oni w możliwość
wyleczenia raka, traktując go niejako niczym wyrok skazujący nas
prędzej czy później na śmierć. Dlaczego? Uważam, że naturalną
reakcją powinno być zainteresowanie się efektami tej terapii i
przedsięwzięcie kroków w celu jej zbadania i rozpowszechnienia, a
tymczasem otrzymujemy diagnozę: skoro się udało, to nie mógł być
nowotwór.
Mamona
Najstraszniejszym
i najobrzydliwszym powodem rywalizacji medycyny konwencjonalnej z
naturą jest jednak kwestia ekonomiczna. Zdrowe społeczeństwo nie
jest bowiem społeczeństwem opłacalnym dla tych, którzy dysponują
medykamentami konwencjonalnymi. I tutaj napotykamy na pewien błąd
rzeczywistości, w której egzystujemy. Zaczynamy się zastanawiać
kto tak na prawdę nas leczy i czy w ogóle leczy, skoro z jednej
strony idziemy do lekarza w poszukiwaniu recepty na zdrowie, a z
drugiej strony przepisuje on nam wyłącznie produkty będące
źródłem utrzymania ogromnych przemysłów farmaceutycznych, które
bez naszych chorób nie mają racji bytu. Czyż nie zależy im na
tym, abyśmy regularnie chorowali? Czyż nie z tego się utrzymują?
Nie wnikam w
intencje lekarzy, każdy będzie rozliczany według własnego systemu
wartości. Chcę jedynie przewiercić dziewiczy otwór w murze,
którym otoczyli wasz umysł, wasze serca. Nic tu nie jest tym, na co
wygląda. To nie lekarze nas leczą, tylko farmaceuci. Lekarz jest
jedynie powiernikiem na smyczy przemysłu farmaceutycznego,
zarabiającego niewyobrażalne sumy pieniędzy na leczeniu nas z
chorób, które daliśmy sobie wmówić. To oni potrzebują nas, a
nie my ich. To oni zarabiają na uzdrawianiu nas. Już nigdy nie
będziesz zdrowy, jeśli pozwolisz, żeby leczył Cie przemysł
farmaceutyczny, który zarabia na produkcji leków. Banał.
Dlaczego
lekarz nigdy nie polecił Ci (a przynajmniej nie zrobił tego drogą
oficjalną) naturalnych środków? Dlaczego nie zasugerował, że,
aby lepiej uchronić się przed chorobą, nie wystarczy reagować na
jej symptomy, ale najlepiej w ogóle nie dawać jej możliwości
zaistnienia w zdrowym organizmie. Dlaczego leczą nas chorzy lekarze?
Nie chodzi mi tu tylko o stan ich psychiki, ale przede wszystkim o
stan ich form fizycznych, co jest największym przejawem hipokryzji
konwencjonalnej medycyny, który aż skacze do naszych oczu –
dowodem na to, że oni nie wiedzą o czym mówią. Dlaczego tak
niszczy się naturalnych medyków, określając ich mianem
szarlatanów, którzy tylko czyhają by wpędzić nas do grobu?
Naturalnego medyka nie wiąże sieć zależności, w której medyk
konwencjonalny jest ostatnim ogniwem, mającym zasugerować
obywatelowi jedynie słuszną możliwość. Czegoś wam to nie
przypomina?
I tak to
właśnie działa. Lekarzy wiążą umowy ze szpitalami, które wiążą
umowy z ministerstwami, które wiążą umowy z rządami, które
ściśle współpracują z właścicielami gigantów
farmaceutycznych. Kiedy idę więc do lekarza, to nie on mnie leczy,
tylko jakaś niesamowicie perfidna maszyna do zarabiania pieniędzy z
drugiego końca świata. Lekarz mi tylko podaje produkt jej
działalności.
Reklama
dźwignią handlu
Biorąc pod
uwagę wszelkie prognozy i tendencje (i reklamy) – jeśli nie
zabije mnie rak, zrobi to cukrzyca, bądź inny zespół
niespokojnych nóg. Ironizuję. Z taką samą zaciekłością, z jaką
robią to producenci leków i wszelkiego rodzaju lekopodobnych bzdur.
Tabletki antystresowe dla psa? Na prawdę?
Natłok
reklam, które w każdej chwili, z każdej możliwej strony skaczą
nam do oczu i uszu, aż kuje. Przerasta to wszelkie normy i
całkowicie wykracza poza dobre maniery. Nadgorliwość bywa gorsza
od faszyzmu i w tym przypadku to powiedzenie idealnie się sprawdza.
Reklamy nie sugerują, one wręcz wmawiają nam wszelkiego rodzaju
schorzenia mniejsze lub większe, których my, po obejrzeniu reklamy
leku, zwyczajnie zaczynamy się doszukiwać we własnym organizmie.
Ktoś powie, że farmaceuci reagują na potrzeby rozwijającego się
świata i coraz bardziej rozwiniętych chorób, które nas atakują.
Abstrahując od tego gdzie i przez kogo są tworzone te choroby, gdyż
zdałoby się na to poświęcić osobny wywód, z prawdopodobieństwem
graniczącym z pewnością, śmiem twierdzić, że farmaceuci nie
reagują na potrzeby zmieniającego się świata, postępującego
rozwoju i coraz sprytniejszych chorób, oni po prostu w bezczelny i
podświadomy sposób handlują naszą uwagą, naszym zaufaniem i
strachem o własne zdrowie.
Nie chcę
być źle zrozumiany. Nie uważam, że cały stworzony przez ludzi
system lecznictwa jest zły. Być może jego założenia były
całkiem szlachetne, ale w miarę upływu czasu, zaczęto popełniać
dziwne błędy, podejmować niezrozumiałe decyzje, które w dość
jednoznaczny sposób pokazują, że system ów minął się ze swoim
podstawowym założeniem, jakim było skuteczne leczenie ludzi (a
przynajmniej chcę wierzyć w takowe pierwotne założenia).
Jednakże, kiedy w grę wchodzą pieniądze, na prawdę duże
pieniądze, człowiek jest zdolny do wszystkiego. Umysł ludzki nie
raz udowadniał, iż żądza pieniądza deformuje jego postawę
moralną i całkowicie zmienia postrzeganie dobra i zła. Właśnie
dlatego uważam, że całkowite zaufanie względem konwencjonalnej
medycyny jest głupotą, która w szerszej perspektywie wyrządzi nam
więcej dobrego, niż złego. Ponadto mniemam, iż kolejną głupotą
jest całkowite odmawianie zasług medycynie naturalnej, odbieranie
jej szansy na pokazanie pełni swoich możliwości, które, patrząc
obiektywnie, całkowicie chcemy zablokować.
I mimo, iż
wiem jak rażący to problem i jak ewidentnie obnaża odgórnie
narzucony system kontroli, to już na nic nie liczę. Prędzej
doczekam się uwag o stylistykę tego wyrzutu lub oskarżeń o
zarzucanie lekarzom braku kompetencji, niż tego, że zaszczepię nim
w Tobie nutkę zwątpienia.
Brak mi sił,
brak mi słów, a i śmiech mi nieco zelżał.
To nie bunt.
To niemy
krzyk serca, które patrząc na świat,
do rozumu
dojść nie może, kto nas wszystkich na to nabrał..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz