sobota, 31 maja 2014

BIEGIEM PO ZDROWIE

Arystoteles mawiał, że nic tak nie niszczy organizmu, jak długotrwała, fizyczna bezczynność, która jest pozornie przyjemna, ponieważ nie wymaga od nas żadnego wysiłku. Bezczynność wzmaga lenistwo. Lenistwo powoduje spadek odporności i choroby, które z kolei prowadzą do bezczynności. Koło się zamyka, a my z każdym dniem stajemy się coraz mniej sprawni, co przybliża nas do ułomnej i nieuchronnej starości. Jak temu zaradzić i spowolnić proces starzenia?

Odpowiedź na to pytanie jest bardzo prosta. Wystarczy po prostu się ruszać. Chodzić, biegać, skakać, uprawiać jak najwięcej sportów i jak najczęściej zażywać ruchu.

Wpływ wysiłku na naszą kondycję
Każdy człowiek, wewnątrz swojego organizmu, posiada układ energetyczny. Jego główna arteria przebieg wzdłuż linii kręgosłupa. Rozprowadza ona energię pobieraną z natury, po całym naszym organizmie. Warunkiem i bodźcem umożliwiającym nam korzystanie z tej energii jest ruch. Potrzebujemy go niezależnie od wieku, płci, czy uwarunkowań fizycznych. Każdy zdrowy i silny organizm potrzebuje codziennej dawki wysiłku. Inaczej stanie się ociężały, powolny i ospały. Kiedy jesteśmy chorzy lub cierpimy na jakąś uporczywą dolegliwość, lekarze często zalecają regularne spacery dla poprawy ogólnego stanu zdrowia. Nie bez powodu. Organizm zainfekowany chorobą wymaga bowiem o wiele większego wysiłku. Zasada ta jest przestrzegana przez wiele osób cierpiących na choroby serca, schorzenia układu krwionośnego i problemy z ciśnieniem. Codzienny trening pozwolił wielu z nich zapomnieć o swoich dolegliwościach. 

Chodzić każdy może
O ile brak mobilizacji do pójścia na basen lub na bieżnię, można w jakiś sposób wytłumaczyć, o tyle niechęć do chodzenia jest po prostu lenistwem i inaczej tego nazwać nie można. Każdy człowiek, dla utrzymania stabilnej kondycji zdrowotnej, powinien do swojego codziennego harmonogramu zajęć wpisać przynajmniej kilkukilometrowy spacer. Podczas chodzenia pracują wszystkie mięśnie naszego ciała. Nie jest to wysiłek obciążający je w znaczący sposób, ale znacząco może poprawić stan naszego zdrowia. Stymuluje on pracę serca i układu krwionośnego, usprawniając przepływ krwi w organizmie, redukując jednocześnie zagrożenie zawału i chorób serca. Chód nie wymaga specjalnego przygotowania ani rozgrzewki. Nie potrzebujemy profesjonalnego stroju ani sprzętu. Chodzić możemy w dowolnym czasie i miejscu, rezygnując np. z podróży autem na korzyść spaceru, niezależnie od pory roku i pogody.

Bieg po zdrowie 
Codzienny spacer stabilizuje naszą odporność, ale dopiero regularne bieganie czyni nas naprawdę silnymi i zdrowymi. Regenerujemy w ten sposób ścianki układu krwionośnego, obniżamy poziom cholesterolu oraz poprawiamy pracę żołądka oraz jelit. Wzmacniamy kręgosłup, mięśnie i stawy.

O czym należy pamiętać?
Podczas biegania trzeba pamiętać o kilku ważnych aspektach, które warunkują następnie stan naszego zdrowia i samopoczucia. Bardzo ważny jest dobór odpowiedniego obuwia posiadającego zgrubienie pod piętą. Nie powinno się biegać po asfalcie, ponieważ istnieje ryzyko uszkodzenia stawów skokowych, co może doprowadzić do poważnych powikłań. Zdecydowanie lepiej jest biegać po trawie lub ziemi. W przypadku, kiedy po raz pierwszy mobilizujemy się do biegania, warto łączyć je na przemian z chodem. W ten sposób zapobiegniemy przetrenowaniu i lepiej przygotujemy organizm do kolejnego wysiłku. Podczas biegu nie powinniśmy przeciążać organizmu, ani zmuszać go do nadludzkiego wysiłku. Bieg powinien być lekki i swobodny, tak by sprawiał nam radość. Biegać powinniśmy nie wcześniej, niż 2 godziny po ostatnim posiłku. Po treningu warto położyć się na jakiś czas, układając nogi powyżej poziomu serca. Pozwoli to na lepsze przepompowanie krwi do serca i umożliwi jego odpoczynek po wzmożonej pracy, spowodowanej wysiłkiem fizycznym. Biegać należy samemu, ponieważ każdy ma inny organizm i potrzebuje indywidualnego programu treningowego. Nie wolno się przemęczać. Najlepiej jest biegać co drugi dzień. Taki sposób rozłożenia wysiłku, przynosi najlepsze efekty. Przede wszystkim jednak należy zachować umiar we wszystkim co robimy, pamiętając o stopniowym zwiększaniu obciążenia. Zadowalających efektów nie osiągniemy od razu.


Człowiek powinien zrozumieć, że prowadząc aktywny tryb życia nie tylko chroni swoje zdrowie, ale również może pozbyć się wielu chorób. Co przeszkadza nam zażywać ruchu? Zwykle nasze lenistwo!
Michał Tombak
 

wtorek, 27 maja 2014

DLACZEGO BOIMY SIĘ WEGETARIANIZMU?

Czy nie byłoby prościej?
Kontynuując swój wywód na temat diety bezmięsnej, chciałbym rozpatrzeć i jednocześnie zwrócić Twoją uwagę na kwestię wegetarianizmu, rozumianego nie jako dietę (jedną z wielu), ale zjawisko lub proces, który wychodzi na przód, negując tym samym teorię, że ludzkie „mięsożerstwo” jest czymś naturalnym. Skąd wziął się i dlaczego się go boimy? Wegetarianizm.

Natknąłem się ostatnio na artykuł Marii Grodeckiej „Odwieczny błąd żywieniowy i jego następstwa”, w którym autorka dość bezpośrednio stwierdza, że jedzenie, bądź nie jedzenie mięsa to już nie tylko sprawa odżywiania, ale przede wszystkim świadomości, która ulega degradacji wraz z naszym ciałem. Pani Grodecka, w swoim artykule, nazwała naszą, mięsożerną cywilizację, „Imperium Belzebuba”. W następstwach jego działania upatruje skażenie nie tylko ludzkiego ciała, ale również ludzkiej świadomości. Mięso już dawno stało się naszym nałogiem, bowiem, jak twierdzi autorka, było zapewne pierwszym środkiem narkotycznym. Nałóg ten jest na tyle złośliwy i bezczelny, że swoim zasięgiem objął cały świat, zyskując tym samym jego aprobatę, niosąc przy tym katastrofalne, aczkolwiek przez wielu nadal niezauważalne skutki.

Skażenie ciała
Zaliczyć tu można choroby zwyrodnieniowe, cukrzycę, nowotwory, miażdżycę, zaburzenia układu krążenia, owrzodzenie jelit i żołądka, choroby nerek i wątroby. Uszkodzeniu ulega także mózg. Wszystkie wymienione anomalie zdrowotne towarzyszą, w mniejszym lub większym stopniu, każdemu z nas, a jeśli nie nam to naszym bliskim. Zazwyczaj jednak za winnego upatrujemy okrutne zrządzenie losu lub przypadek. Przyczyn szukamy zbyt powierzchownie i zbyt prosto poddajemy się w analizie naszego schorzenia, które jest efektem podjęcia błędnej decyzji o swoim żywieniu, jest karą za ludzką nieświadomość i głupotę.  

Skażenie ducha
Człowiek, na skutek długotrwałego jedzenia mięsa, zaczyna działać pod wpływem instynktów swojego skażonego organizmu. Działanie jednostki oddziałuje tylko na nią i jej najbliższe otoczenie, działanie ogółu oddziałuje na globalną świadomość, która zostaje zatracona. Efektem skażenia globalnej świadomości jest obraz świata tonącego w konfliktach, świat niepotrzebnych napięć, pretensji, spisków, kłamstw. To świat, w którym dochodzi do coraz częstszych aktów agresji, to świat, w którym ludzie stają przeciwko ludziom, w walce „o przekonanie”. To świat, w którym ludzie są zachłanni, zawistni. To świat, w którym ludzie cierpią. To świat, w którym ludzie zabijają to, w co wierzą. To świat, w którym Ty żyjesz. 

Dlaczego boimy się wegetarianizmu?

Wegetarianizm neguje to, z czym jako ludzie się utożsamiamy, z czymś co przez wieki urosło do rangi pewnego rodzaju pewnika lub nawet świętości. Wegetarianizm w swej prostocie bije w najbardziej złożone procesy myślowe człowieka i większość wartości, które pozornie świadczą o naszym człowieczeństwie. Przyjmując hipotetycznie, że nastąpiłoby gwałtowne i globalne przebudzenie ludzkości i większość osób przeszłaby na dietę bezmięsną, to prawdopodobnie część cywilizacji by upadła. Zmieniłyby się potrzeby rynku, ekonomia, rolnictwo, przemysł, medycyna, polityka. Zniszczeniu i przewartościowaniu uległaby przede wszystkim wizja człowieka na świecie.  Maria Grodecka stwierdziła nawet, że powszechny wegetarianizm wywołałby podobny przełom, jaki wywołała teoria o heliocentrycznej budowie wszechświata rozpowszechniona przez Mikołaja Kopernika.

Jeśli spojrzymy z poziomu ciała, to każdy ma prawo jeść to, co uważa za słuszne. Patrząc jednak z perspektywy ogółu rasy ludzkiej i jej świadomości, pozorne prawo wyboru, pod wpływem którego większość wybiera mięso, może okazać się postępującym zakażeniem, którego efekty coraz częściej będziemy odczuwać.

"Indywidualny błąd żywieniowy, zwielokrotniony w skali milionów i miliardów konsumentów, kumuluje się niebezpiecznie i wyraża potem w komplikacjach i zaburzeniach takich sfer życia zbiorowego jak ekologia, ekonomia, medycyna, rolnictwo, a także etyka.”

Maria Grodecka

środa, 21 maja 2014

NIE JEM, BO NIE MUSZĘ

Czy zastanawiałeś się kiedyś jakie było pierwsze uzależnienie umysłu ludzkiego, któremu człowiek uległ i względem którego stał się bezradny? Bretarianie uważają, że jednym z pierwszych uzależnień było jedzenie. Według nich stało się to jednak tak dawno, że mało kto jest w stanie przypomnieć sobie życie sprzed pojawienia się tego nawyku.

Jak jedzenie uzależnia?
Bretarianie nie narzucają przymusu niejedzenia, zwracają jedynie uwagę na to, że jeżeli nie musisz jeść, to po prostu nie jedz. Podobno jemy wtedy, kiedy jesteśmy głodni, ale czy do końca jest to prawdą. Gdyby uznać teorię o uzależnieniu ludzkości od przyjmowania pokarmu za prawdziwą, od razu nasuwa się analogia do alkoholika lub narkomana. Oni też zażywają środki odurzające tylko wtedy, kiedy czują „głód”. Co jednak sprawia, że głód alkoholowy lub narkotyczny pojawia się coraz częściej? Otóż to, że coraz częściej do organizmu dostarczany jest alkohol lub narkotyki. Innymi słowy alkoholik pije coraz więcej, bo coraz częściej czuje głód alkoholowy, a czuje go coraz częściej właśnie dlatego, że coraz więcej pije. Czyż nie wygląda to zupełnie jak w przypadku jedzenia? Człowiek coraz więcej je, bo coraz częściej czuje się głodny, a czuje się głodny dlatego, że coraz więcej je. To błędne koło ma swoje podłoże w ludzkim mózgu, który do tej pory pozostaje jedną wielką tajemnicą dla nauki. Otóż w jego wnętrzu, składającym się (prawdopodobnie) z nieskończonej ilości powiązań neuronowych, zachodzi bardzo proste zjawisko. Przyjmuje się, że pewne powiązania neuronów odpowiadają ludzkim zachowaniom. Przykładowo powiązanie neuronu N1 z neuronem N2 odpowiada jeździe na rowerze, natomiast powiązanie neuronów N3 i N4 odpowiada spożywaniu alkoholu. Im częściej będziemy jeździć na rowerze, tym mocniejsze będzie powiązanie N1-N2, kosztem mocy wiązania N3-N4. W takim przypadku w świecie rzeczywistym częściej będziemy sięgali po rower, niż butelkę alkoholu. Na początku wiązania są tak samo mocne i stabilne, jednak w przypadku, gdy którąś czynność będziemy wykonywali wielokrotnie odpowiadające jej wiązanie neuronowe będzie rosło w siłę, potęgując doznania związane z tą czynnością i warunkując decyzję dotyczącą pójścia na rower lub na piwo.
Wyobraźmy sobie teraz sieć powiązań neuronowych odpowiadających spożywaniu pokarmów. Śniadanie, obiad, kolacja, deser, przepis, wesele, poprawiny, stypa, restauracje, programy telewizyjne o jedzeniu, blogi kulinarne, to wszystko, z czym kojarzy nam się jedzenie, tworzy coraz mocniejszą sieć wiązań w naszym mózgu, które z kolei przekładają się na uzależnienie od spożywania pokarmów, czyniąc nas ułomnymi i uniemożliwiając nam chociażby zauważenie tego nawyku.

Czym odżywiają się bretarianie?
Dla wielu ludzi sposób ich odżywiania będzie co najmniej fantastyczny, rodem z filmów science fiction.  Osoby, które odstawiły konwencjonalny sposób przyjmowania pokarmów, odżywiają się dzięki energii światła, tzw. pranie (energii życiowej utrzymującej przy życiu wszystko, co nazywamy istotami żywymi).

Jak nauczyć się odżywiania praną?
Są trzy podstawowe aspekty, na które trzeba zwrócić uwagę, przed przejściem na odżywianie światłem. Pierwszym z nich jest nastawienie. Mentalne przygotowanie się do przemiany, bez którego ani rusz. Rozwinięta świadomość pozwoli bowiem wznieść swoje wewnętrzne wibracje i zjednoczyć je z wibracjami światła inaczej nie zostanie ono przyjęte przez organizm, co może wiązać się z poważnymi konsekwencjami. Kolejnym krokiem w stronę niejedzenia jest medytacja. Należy znaleźć wewnętrzny spokój, który pozwoli nam na opanowanie swojego ciała i wewnętrzne przygotowanie się do wprowadzenia zmian. Bardzo ważne jest również, aby przed rozpoczęciem jakichkolwiek działań poszerzyć swoją wiedzę na temat odżywiania światłem. Potrzebne są podstawy wiedzy, tak aby móc w pełni kontrolować to, co będzie się działo z naszym ciałem, a będzie działo się wiele. Od zmian nastrojów i wahań emocjonalnych, poprzez zmiany w relacjach z innymi ludźmi, na pełnej odmianie charakteru kończąc. Trzecią, równie ważną sprawą, jest stan naszego zdrowia. Ważne, aby organizm był w pełni sił, nie osłabiony żadną chorobą lub nawet infekcją, która w późniejszym czasie może wpłynąć na pogorszenie się stanu osoby odrzucającej pokarm lub nawet jej śmierć. Wszystko powinno odbywać się pod pełną kontrolą osoby zmieniającej sposób odżywiania lub pod okiem kogoś, kto już takową przemianę przeszedł. Pamiętać jednak należy o tym, że nikt, nawet wyspecjalizowana osoba, nie będzie znała naszego ciała lepiej niż my sami, toteż jakiekolwiek próby odwyku od jedzenia należy rozpocząć od głębokich i poważnych rozmów z samym sobą, ze swoim ciałem i umysłem. Bez tego, skazani jesteśmy na porażkę.

Jakie korzyści niesie niejedzenie?
Do tych czysto materialnych możemy zaliczyć chociażby redukcję kosztów, jakie pochłania zakup pożywienia. Ponadto oszczędzamy czas i energię potrzebną na przygotowywanie pożywienia. Tak naprawdę diametralnie zmienia się prawie całe nasze życie, począwszy od harmonogramu dnia (śniadanie, obiad, kolacja) przez uposażenie mieszkań (nie potrzebujemy już ani lodówki, ani kuchenki gazowej, a może nawet nie potrzebujemy kuchni) na funkcjach fizjologicznych kończąc (skoro redukujemy spożywanie pokarmów, redukuje się również wydalanie ich resztek). Efekty pojawiające się już po kilku dniach od odstawienia jedzenia to lepsze samopoczucie, większe ilości energii, którą możemy spożytkować w dowolny sposób, np. na wydajniejszą pracę, możliwość samoleczenia się czy chociażby zmniejszenie ilości snu potrzebnego do regeneracji ciała. Organizm, który nie musi zużywać swojej energii na konsumowanie i trawienie może zacząć działać na takich obrotach, których nawet byśmy się nie spodziewali. Czy bretarianizm jest więc mitycznym środkiem pozwalającym osiągnąć pełnię życia, niezachwiany spokój i głęboką radość trwania w chwili obecnej? Wydaje mi się, że takim środkiem jest nasz umysł lub raczej umiejętność kontrolowania go. Bretarianizm jest jedynie metodą lub elementem układanki pozwalającej osiągnąć tą kontrolę.

Uważaj jednak!
Tak jak w przypadku alkoholika, nagłe odstawienie alkoholu może spowodować zatrzymanie akcji serca i śmierć, tak w przypadku nagłego zaprzestania przyjmowania pokarmów, sytuacja może być analogiczna. Bretarianizm nie jest bowiem jedną z dostępnych diet, czy sposobów odżywiania. Bretarianie przechodzą głębokie wewnętrzne przemiany świadomości, których efektem jest odstawienie pokarmu. Traktowanie tego jako eksperymentu lub sposobu na odchudzanie prawdopodobnie zakończy się śmiercią. Jedynie człowiek uduchowiony, popierający dietę głęboką medytacją, w pełni panujący nad procesami swojego ciała, może pozwolić sobie na przejście na odżywianie energią. Bretarianizm otwiera drzwi do nowego postrzegania rzeczywistości, jednak aby tego dostąpić trzeba się odpowiednio przygotować. Zbyt pochopne działania mogą po raz kolejny przynieść odwrotny skutek.

Z racji tego, iż nie sposób zamknąć choćby cząstki wiedzy o tzw. bretarianizmie w jednym artykule, odsyłam chętnych lub zaciekawionych do dwóch pozycji jakże istotnych i pomocnych w zrozumieniu sposobów odżywiania się energią. Pierwszą z nich jest osobista historia Australijki, która nie je od 1993 roku,  Jasmuheen Życie Światłem, natomiast druga to Styl życia bez jedzenia, autorstwa Joachima M. Werdina.

Dlaczego prawie wszystko, co człowiek zjada, zostaje potem wydalone, np. w postaci kału, moczu, śluzu, łoju, gazów, krwi? Czy to znaczy, że to doskonałe ciało jest maszyną przerabiającą prawie wszystko co zjadło na wydzieliny? (…) Kliniczne objawy składające się na reakcje ciała podczas kuracji odwykowej (np. od alkoholu, nikotyny, narkotyku, kofeiny, cukru) są takie same jak te, które występują u człowieka po odstawieniu jedzenia. Przy ponownym zażyciu tych środków (po skutecznym przejściu kuracji odwykowej) reakcje ciała są takie same, jak przy ponownym rozpoczęciu jedzenia po okresie niejedzenia albo długotrwałym poście. Dlaczego w obydwu przypadkach reakcje są takie same?
Styl życia bez jedzenia - Joachim M Werdin

poniedziałek, 12 maja 2014

JEDZENIE - WARUNEK ŻYCIA, CZY ŚMIERCIONOŚNY NAWYK?

Cywilizowany, zachodni świat tak się o nas troszczy, że ułożył nam całe nasze życie według wyimaginowanego planu, włączając w jego skład m.in. to jak powinniśmy się odżywiać. Cywilizowany, zachodni świat krzyczy więc do nas: „Musisz jeść! Musisz.., a najlepiej, żebyś robił to tak jak my tego chcemy.” Na przekór temu stwierdzeniu wychodzi świat wschodni, być może mniej ucywilizowany, jednak o stokroć bardziej uduchowiony, który mówi do nas: „Nie wiem, czy musisz jeść. Zapytaj o to samego siebie.”

Od dłuższego czasu badam wpływ jedzenia na ludzki organizm, na jego stan fizyczny i mentalny. Po wielu miesiącach eksperymentów na własnym ciele, moja świadomość żywieniowa wzrosła z poziomu piłeczki do ping ponga, do rozmiarów co najmniej piłki do koszykówki. To jednak wystarczyło, aby zadać sobie pytanie: „Co jeść, aby mój organizm zdolny był do pracy na pełnych obrotach?” Odpowiedź przyszła sama, wystarczyło tylko dać jej  nieco przestrzeni. Brzmiała ona: „Jedz to, czego potrzebuje Twój organizm.” Tu pojawił się pierwszy problem. Jak nauczyć się słuchać swojego organizmu? Na to pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi i nie wiem czy kiedykolwiek ktoś takową sformułuje. Ja postawiłem na zaufanie w stosunku do natury. W momencie, kiedy oddałem głos swojemu organizmowi poczułem coś dziwnego, zaczęły dokonywać się w nim zmiany, o których nawet nie śniłem. Czułem się, jakbym dostał nowe życie lub wręcz przeciwnie, jakbym przypomniał sobie życie poprzednie. Redukcja spożywanego pokarmu spowodowała odciążenie mojego organizmu, który swobodniej pracując przy trawieniu, mógł skupić się na innych przyjemnościach życia doczesnego.
W miarę upływu czasu, kiedy moja świadomość ciągle rosła, zadałem sobie kolejne pytanie: „Czy jedzenie może nas zabijać?” Ktoś pomyśli: „Głupiec, jak jedzenie może zabijać, skoro jemy właśnie po to, żeby żyć.” Tak to wygląda jedynie w teorii. Wiem, że trudno będzie przekonać osoby, o świadomości wielkości piłeczki do ping ponga, ale spożywanie pokarmów niezgodnych z wzorem naturalnym może przynosić efekty odwrotne od pożądanych, a więc może zabijać. Skoro pożywienie nam nie służy, to organizm musi wytężyć siły, aby jak najszybciej się go pozbyć. Na taką walkę z pokarmem zużywa on ogromne ilości energii, którą mógłby spożytkować chociażby na samoregenerację, a zamiast tego opada z sił, czuje się zmęczony i musi dłużej odpoczywać. Wpływ na to ma jeszcze jeden aspekt naszego świata, a mianowicie ludzki materializm, pod pojęciem którego rozumiem m.in. pracę, którą rzadko lubimy, potrzebę posiadania, której tak często ulegamy i która tak bardzo nam imponuje. To wszystko składa się na zakażenie organizmu, który oddziałuje następnie na zakażenia w każdej dziedzinie naszego życia.
Skoro wiem już, że jedzenie może powodować poważne uszczerbki na moim zdrowiu i samopoczuciu, a w dłuższej perspektywie poważne choroby, a nawet śmierć, to moja cały czas rosnąca świadomość żywieniowa pyta wreszcie: „Czy w ogóle powinniśmy jeść?”. Jeść, czy nie jeść? – to jest dopiero pytanie. Wiem, że większość ludzi skwituje je wymownym śmiechem lub stwierdzeniem, że jak nie będę jadł, to tym bardziej umrę, jednakże trafiłem ostatnio na argumenty świadczące o tym, że moje dywagacje mogą okazać się słuszne i wcale nie jest przesądzone to, że musimy jeść.
Naprzeciw teorii o potrzebie jedzenia wychodzi  bretarianizm. Jest on niczym innym jak sztuką niejedzenia, która przyprawia środowisko naukowe o poważne bóle głowy. Z naukowego punktu widzenia niejedzenie jest bowiem niemożliwe ponieważ osoba, która nie je, bardzo szybko umiera z głodu. Naukowcy mają jednak to do siebie, że poprzez swoje teorie ograniczają właściwe poznanie świata. Na przekór nim wychodzi wielu praktyków, którzy nie jedzą od lat. Można tu przytoczyć chociażby hinduskiego jogina, imieniem Prahlad Jani, który jako bretarianin dał przebadać się w warunkach klinicznych, podczas których udowodnił, że nie musi jeść, aby żyć. Inny ciekawy przypadek opisuje pewną Australijkę, która nie je od roku 1993 i co najdziwniejsze nadal żyje. Śpi jedynie dwie godziny dziennie, pozostały czas wykorzystując na pracę i medytację. Jest pod stałą kontrolą lekarza, który regularnie bada stan jej organizmu i jak dotąd nie zaobserwował niczego, co mogłoby zagrażać jej życiu.
Dlaczego dzieje się tak, że jedynie słuszny i ogólnie przyjęty pogląd naukowców, kościołów, nauczycieli i całego cywilizowanego świata, okazuje się być niewłaściwy, niepełny lub po prostu niedokładny? Dlaczego wmówiono nam, że musimy jeść, podczas gdy ktoś wpada na pomysł niejedzenia i okazuje się, że może robić wszystko to, na co miał ochotę, ciesząc się przy tym nieskazitelnym zdrowiem i długowiecznością? Dlaczego ktoś kto nie je, ma więcej energii niż ten który je i czy rzeczywiście energia, którą dysponujemy pochodzi z pożywienia. Czy rzeczywiście musimy jeść, czy tylko nam to wmówiono? 

wtorek, 6 maja 2014

ZDROWIE RODEM Z KWIATÓW POLNYCH

Ludzie w przeciągu wieków postawili się na piedestale stworzeń żywych, wynosząc się ponad wszystko inne, co współistnieje na tej planecie razem z człowiekiem. Przez wieki kolejne, pojedyncze jednostki próbowały dowieść, że to jednak nie człowiek powinien nadawać tempo ewolucji, a natura, której człowiek jest częścią. Mówiąc prościej, powinniśmy brać przykład z cudotwórczej mocy matki natury i każdego z jej elementów, zamiast próbować układać je według własnego „widzimisię”.

Żyjemy w czasach pozornej dominacji człowieka nad przyrodą, toteż mniej dziwi fakt, że z każdej strony zalewają nas informacjami o cudotwórczych lekarstwach, tabletkach i wymysłach ograniczonego ludzkiego umysłu, zamiast analogiczny czas i energię poświęcić na promowanie tego, co rzeczywiście jest zdrowe. Czemu to dowodzi? Otóż temu, że żyjemy w chorym świecie, który stoi na głowie i prawdopodobnie niedługo się przewróci. Dochodzi już do tego, że już nawet zasypiamy pod wpływem lekarstw, a pierwsze co spożywamy o poranku to znów lekarstwa. To jest nienormalne i niemoralne wobec własnego organizmu i to właśnie dlatego większą dozę niedowierzania, zaskoczenia, śmiechu lub złości budzi facet piszący o zdrowiu i zaufaniu wobec natury, niż aktor przebrany za lekarza wciskający wszystkim dookoła cudowne leki na wszystko. Żaden, podkreślam żaden organizm, odcięty od macierzy, od źródła istnienia jakim jest inteligencja natury, nie jest w stanie funkcjonować poprawnie. Jeżeli ktoś uważa, że wie lepiej niż natura lub oddaje swój organizm w ręce lekarzy – jego sprawa. Ja wolę zaufać sile, która stworzyła moje ciało i to wedle jej reguł przeżywać i leczyć.

Lekarstwo rodem z kwiatów polnych
Mniszek lekarski, jak sama nazwa wskazuje (tu warto zwrócić uwagę, że nie bez powodu ktoś w nazwie mleczu umieścił „lekarstwo”) musi być lekarski. Zajrzyjmy więc nieco do jego właściwości. Korzeń mniszka lekarskiego zawiera duże ilości organicznych związków chemicznych (inulina, fitosterole, garbniki). Jest również bogatym źródłem soli mineralnych. Liście mniszka pospolitego zawierają m.in. potas, magnez, krzem, witaminę C i B. Kwiaty poza zawartością witamin i minerałów posiadają duże ilości olejków eterycznych i fitoestrogenów odpowiadających właściwościami estrogenom (hormonom płciowym, wpływającym m.in. na płodność). Mniszek lekarski zwiększa wydzielanie żółci, w chorobach wątroby i woreczka żółciowego, a także ilość wydzielanych soków trawiennych i produkowanego moczu. Właściwości mleczu można wykorzystywać podczas leczenia anemii. Oczyszcza on bowiem organizm z zalegających toksyn i przywraca prawidłową wartość krwi. Pozytywnie wpływa na układ odpornościowy, zmuszając organizm do walki z wirusem. Ponadto obniża poziom cukru we krwi i działa rozkurczająco. Kwiaty mleczu można stosować w leczeniu nieżytu gardła i jamy ustnej. Stosowany zewnętrznie, podobnie jak babka lancetowata, przyśpiesza gojenie się ran i innych defektów skóry.

Miód z mleczu
Jak przyrządzić lekarstwo z lekarskiego mniszka? Sposobów jest kilka, jednak ja przytoczę jeden, na który niedawno się natknąłem, a na który pozwolić może sobie każdy, ponieważ nie jest to sposób ani czasochłonny, ani kosztowny, a przepis, jak życie, niezwykle prosty. Na jedną porcję miodu z mniszka potrzebujemy 125 kwiatów mleczu (najlepiej dojrzałych, rosnących z dala od miasta i zanieczyszczeń samochodowych). Zerwane kwiaty najlepiej wyłożyć na jakiś czas na ręcznik lub cokolwiek, aby pozwolić mieszkającym w kwiatach robaczkom opuścić swoje lokum. Następnie zalewamy nasze kwiaty jedną szklanką wody (nie tej z kranu), dodając ćwierć cytryny ze skórką. Całość należy zagotować i gotować na bardzo małym ogniu przez 40 minut. Po pierwszej obróbce termicznej należy odcedzić powstały napar od wygotowanych kwiatów, w miarę możliwości oczyścić go, tak aby był klarowny. Następnie dodajemy dwie szklanki miodu lub cukru trzcinowego (nie polecam białego cukru) oraz sok z reszty cytryny. Całość jeszcze raz gotujemy na małym ogniu przez 40 minut. I gotowe. Jeśli się postaramy i latem przygotujemy więcej porcji pożywnego miodu, to zimą podziękujemy sobie sami, że po lekarstwo nie musimy chodzić do apteki, a do domowej spiżarni.